
AKTUALNOŚCI
NAJBLIŻSZE KURSY
Kurs Bioterapii Praktycznej
w KRAKOWIE
03 – 08 czerwca 2025
6 dni
Kurs Bioterapii Praktycznej
w WARSZAWIE
19-20-21 oraz 26-27-28 września 2025
2 x 3 dni = 6 dni
Kurs Bioterapii Praktycznej
w GDAŃSKU
17-18-19 oraz 24-25-26 października 2025
2 x 3 dni = 6 dni
NAJBLIŻSZE WARSZTATY
Samouzdrawianie Warsztaty
w WARSZAWIE
26 – 27 lipiec 2025
2 dni
Najnowsza:
„SAMOUZDRAWIANIE.
Podnieś wibracje, wzmocnij ciało, umysł i energię dzięki technikom z Dalekiego Wschodu”
„BIOTERAPIA WCZORAJ I DZIŚ. Uzdrawianie energetyczne w teorii i praktyce”
„UZDRAWIANIE. Tradycja i współczesność”
„OD SZAMANIZMU DO BIOTERAPII.
Praktyka i filozofia uzdrawiania”
KURSY – WARSZTATY – SZKOLENIA
Jerzy Strączyński
BIOTERAPEUTA DYPLOMOWANY, MISTRZ BIOENERGOTERAPII
Ponad trzydziestoletnia praktyka zawodowa. Uzdrowiciel, bio- i naturoterapeuta, mistrz bioenergoterapii, ezoteryk, psychotronik, nauczyciel bioterapii, pisarz i pedagog. Wykształcenie wyższe – Uniwersytet Warszawski.
Pani Katarzyna Dąbrowska i ja, od paru lat prowadzimy kursy, warsztaty i konsultacje wspólnie, co jest korzystne dla naszych kursantów.
Na tej stronie, na stronie bioinstytut.pl oraz na Facebooku Bioinstytutu przedstawiamy wiele ciekawych materiałów i filmów dla wszystkich zainteresowanych tematyką rozwoju osobistego, duchowego oraz podnoszeniem swoich kwalifikacji jako bioenergoterapeutów.
Zapraszamy do lektury, na kursy i warsztaty
ŚWIADOMOŚĆ – ENERGIA – UMYSŁ
cz. 1. „Praca z Przekonaniami i z Umysłem” (nie tylko dla bioterapeutów!):
INTENSYWNY KURS BIOENERGOTERAPII PRAKTYCZNEJ
KURS BIOENERGOTERAPII PRAKTYCZNEJ i podstaw MEDYCYNY WIBRACYJNEJ z elementami UZDRAWIANIA KWANTOWEGO
Kurs od zera do bioenergoterapeuty.
Naczelną zasadą Intensywnego Profesjonalnego Kursu Bioterapii Praktycznej jest przekazanie słuchaczom kursu, różnych technik i praktycznych umiejętności pracy z klientem.
Inicjacje, uwrażliwianie opuszków palców, ćwiczenia praktyczne, pokazowe zabiegi, diagnoza i leczenie na odległość… i wiele więcej…
WARSZTATY II STOPNIA
dla Bioterapeutów po odbytym Intensywnym Kursie Bioenergoterapii
– chirurgia fantomowa, praca na wyższych poziomach wibracji… i wiele więcej…
WARSZTATY III STOPNIA
dla Bioterapeutów po odbytym Intensywnym Kursie Bioenergoterapii oraz Warsztatach II Stopnia
– chirurgia fantomowa, uzdrawiające falowe energie, techniki oczyszczająco-uwalniające i ochronne ogniem, uzdrawianie w tradycji Huny. Uzdrawianie Kwantowe i praca z Matrycą Krystaliczną, praca z podświadomością i resetowanie negatywnych programów energetycznych… i wiele więcej…
WARSZTATY III STOPNIA PLUS
dla Bioterapeutów po odbytych Warsztatach III Stopnia
– dodatkowe techniki, omawianie specyficznych przypadków z doświadczeń bioterapeutów i wiele więcej…
Wybrane Filmy
Polska Mówi 03.04.2025
Polska Mówi 16.07.2024
Polska Mówi 16.07.2024
YouTube Bioinstytut 14.08.2022
Umysł wsparty na energii. Jak pracować ze swoim umysłem? – Katarzyna Dąbrowska i Jerzy Strączyński
YouTube Bioinstytut 14.01.2024
Istota ludzka – porządek jawny i ukryty.
YouTube Bioinstytut 16.07.2022
Karma. Jak budować dobrą karmę i osłabiać tę negatywną? – Katarzyna Dąbrowska i Jerzy Strączyński (8min)
Facebook 18.03.2025
✨”Rolka filmowa” Jeżeli trafiłeś w życiu na dobrego nauczyciela, to wiedz, że masz dobrą karmę ❤
Facebook 02.02.2025
Co może dać Wschód Zachodowi? Tybetańskie Legendy. Psychologiczne aspekty tego typu mitycznych opowieści. (41min)
Facebook 23.10.2024
Nie dać się‼️ Ulegać niepotrzebnym emocjom, zwariować przez sytuacje, przez innych ludzi, przez myśli, które wcale nie należą do nas… Znaleźć czas bezdyskusyjnie na chwilę relaksacji w ciągu dnia lub wieczorem (12min)
Wybrane Artykuły
Historia praktyk LECZNICZYCH cz. I
Przyglądając się historii rozwoju medycyny, nie sposób nie zauważyć, że każda cywilizacja przywiązywała wagę do pojęcia energii życiowej. Uważano, że jest tą ukrytą siłą leżącą u podstaw równowagi we wszechświecie, która przejawia się również w ciele i umyśle, decyduje o zdrowiu lub chorobie, a nawet życiu lub śmierci.
Tradycja uzdrawiania i inne naturalne formy leczenia, do których nawiązuje również współczesna bioenergoterapia, sięgają czasów starożytnych. Te archaiczne formy leczenia wiążą się w naturalny sposób z określonym wizerunkiem człowieka i właściwym mu sposobem widzenia świata.
Starożytne kultury i praktyki lecznicze
Można zaryzykować twierdzenie, że kultura i leczenie w owych zamierzchłych czasach wzajemnie na siebie oddziaływały. Ponieważ rozwój kultury jest procesem otwartym, to teoria i praktyki medyczne również nie osiągają ostatecznej formy. Można postawić tezę, że leczenie, będąc pewnego rodzaju zjawiskiem społecznym w ramach tych starożytnych kultur, stanowiło proces wspólnej ewolucji chorego i lekarza oraz ewolucji cierpienia i leczenia.
Choroba, ból, cierpienie
Cierpienie było dla praczłowieka czymś naturalnym, czymś, wobec czego pozostawał prawie bezsilny. Jednak i w tych warunkach dzięki samoświadomości potrafił leczyć różne schorzenia, np. złamania. Leczenie, podobnie jak dzisiaj, zakłada współdziałanie drugiej osoby, wynikające z jej skłonności do niesienia pomocy cierpiącym (empatii). Można powiedzieć, że dzięki tej umiejętności człowiek z czasem uwolnił się od przekonania o nieuchronności cierpienia. Nauczył się odróżniać cierpienia, których nie można pokonać, i inne dolegliwości, na które można wywierać pozytywny wpływ. Co więcej, taki prehistoryczny „lekarz” musiał najpierw rozpoznać charakter danego schorzenia, czyli postawić tzw. diagnozę, by w zależności od niej otoczyć empatyczną opieką nieuleczalnie chorych, a wspomagać tych, którzy mieli szansę na wyzdrowienie.
Lekarze-magowie
Dopóki w tamtych czasach szukano przyczyn chorób w zjawiskach nadnaturalnych, leczenie polegało głównie na przywróceniu równowagi między cierpiącym, jego otoczeniem a sferą zjawisk nadprzyrodzonych, na przykład ingerencją złych duchów w życie człowieka. Owi lekarze-magowie posiadali uprzywilejowany dostęp do świata duchów oraz specyficzne umiejętności (dar) mobilizowania sił dobra przeciwko złu (np. aplikowanie choremu „dobrych” ziół). Z czasem oprócz magii w medycynie zaczęto wykorzystywać wiedzę o procesach organicznych, rozróżniając trzy podstawowe typy środków leczniczych:
Wiedza tajemna i magia
Ludzie od dawna przejawiali tendencję do akceptowania zjawisk cudownych, nadprzyrodzonych jako naturalnego porządku rzeczy. Od zarania dziejów człowiek podświadomie czuł, że żyje w wielowymiarowym świecie pełnym tajemniczych energii, nadnaturalnych mocy i magii i nie ma się czemu dziwić, że starożytni pragnęli przenikać w owe inne sfery istnienia, w obszary świadomości leżące poza przeciętnymi możliwościami poznawczymi. Taka jest natura ludzka. Podsumowując, można powiedzieć, że istotą zabiegów magicznych oraz pierwotnych form leczenia było założenie, że na człowieka i jego psychikę można skutecznie oddziaływać poprzez rytuał i symbole, których sens był przeważnie wieloznaczny.
Indie – początki okultyzmu, magii i medycyny
Na ogół uważa się, że prapoczątków magii można doszukiwać się w Indiach, w kręgu kultury wedyjskiej sięgającej drugiego tysiąclecia p.n.e. Nieocenionym źródłem wiedzy o tym okresie historycznym są święte księgi, Wedy – ogromny zbiór pochodzących z różnych epok tekstów o bardzo zróżnicowanym charakterze i treści, przez długie wieki przekazywanych w tradycji ustnej.
W przeważającej mierze zbiór ten dotyczy wiedzy sakralnej oraz różnego rodzaju rytuałów. Całość obejmuje cztery księgi. Są to: Rygweda – wiedza hymnów, Samaweda – wiedza śpiewu, Jadźurweda – wiedza formuł ofiarnych i Atharwaweda, czyli wiedza zaklęć.
Atharwaweda, czwarty zbiór, dotyczy nie tylko zaklęć magicznych, ale jest również nieocenionym źródłem wiedzy o świecie duchów przyrody, duchów, upiorów, które człowiek posiadający wiedzę tajemną i znający magię może sobie podporządkować, a ich zgubne działania unieszkodliwić. Starożytni wierzyli, że rytuały magiczne zapewnią im powodzenie i bezpieczeństwo w życiu, zagwarantują też zdrowie i sukcesy w uprawianym zawodzie.
W księdze tej mamy opisy zaklęć magicznych mających moc ochronną przed klątwami, urokami i demonicznymi istotami. Historycy, etnologowie i religioznawcy zgodnie przyznają, że wiedza zawarta w Wedach jest cennym zabytkiem i zarazem źródłem możliwości naukowych dociekań. Profesjonaliści uważają, że jest też pewnego rodzaju kompendium zawierającym informacje na temat praktyk magicznych stosowanych w starożytnych Indiach.
W późniejszych czasach, pomiędzy X a VII wiekiem p.n.e., powstała tradycyjna medycyna wedyjska, czyli ajurweda. Uważa się, że jest ona medycyną żywą i ciągle aktualną. Ta powszechnie stosowana w Indiach koncepcja leczenia obejmuje swoim działaniem ludzi, sztukę pielęgnacji roślin i zwierząt oraz środowisko naturalne, w jakim żyje człowiek.
Medycy wedyjscy potrafili też odczytywać losy ludzkie, rozpoznawać temperament chorego oraz przygotowywać nie tylko lekarstwa, ale i magiczne mikstury. W Indiach również obecnie stosuje się ajurwedę nawet w specjalistycznych szpitalach. Stanowi ona do dziś oficjalny przedmiot na studiach medycznych.
W starożytnym Egipcie, podobnie jak w Indiach, nauka i religia były ściśle ze sobą powiązane. Wiarę i wiedzę przekazywano lekarzom-magom w „domach życia” będących czymś w rodzaju świątyń-uniwersytetów. O wielkich osiągnięciach nauki i wiedzy ukrywanych przez egipskich kapłanów i całkowicie niedostępnych dla profanów wspomina w 455 roku przed narodzeniem Chrystusa, po powrocie z Egiptu, młodziutki jeszcze Hipokrates.
Niektórzy twierdzą, że Hipokrates, ten wielki wtajemniczony uważany za twórcę nowoczesnej medycyny europejskiej, tak naprawdę mógł zostać obarczony przez kapłanów i lekarzy-magów zadaniem przeniesienia do cywilizacji zachodniej światła i mądrości, by nie zaginęły.
Trzeba też pamiętać, że starożytna medycyna Dalekiego Wschodu, oprócz rytuałów magicznych, wykorzystywała w terapii wiedzę o procesach organicznych.
Jerzy Strączyński. „Czwarty Wymiar” 4. 2021
Historia praktyk LECZNICZYCH cz. II
We wszystkich prehistorycznych kulturach panowała powszechna wiara w istnienie duchów przyrody (drzew, skał, gór, jezior, wody, ziemi, powietrza itp.). Wierzono też w istnienie duchów istot ludzkich oraz zwierząt i wręcz odczuwano, że siły przyrody i duchy natury mają rzeczywisty wpływ na życie, zdrowie i los człowieka.
Dlatego też powszechnie dbano i zabiegano o jak najlepsze i harmonijne związki z niewidzialnym światem duchów natury. Z czasem powstało wiele różnych obrzędów oraz tajemnych sposobów komunikacji z tym wielowymiarowym, niematerialnym światem. To wszystko sprawiło, że wyodrębniła się kasta kapłanów, szamanów, magów, uzdrowicieli… Ich praktyki były znane i powszechnie stosowane nie tylko na Wschodzie, ale również na innych kontynentach.
Szamani uzdrowiciele
W tradycji szamańskiej istniała wyjątkowa grupa ludzi obdarzonych specyficznymi umiejętnościami, których nazywano szamanami uzdrowicielami. I tak na przykład tybetańscy szamani do dzisiaj wierzą, że przyczyną wielu chorób jest nierównowaga energii, jaką tworzą ludzie pomiędzy sobą a światem zewnętrznym, wręcz całym istnieniem, szczególnie wtedy, kiedy drażnią duchy natury. Za duchy natury uważają też duchy pięciu żywiołów (przestrzeni, powietrza, ognia, wody i ziemi), czterech pór roku, a także duchy nieba, chmur, słońca i księżyca, gwiazd itp.
Szamani uważają, że po to, by skutecznie leczyć np. ludzi, ziemię i przestrzeń, należy nawiązać odpowiedni kontakt z tymi duchami.
Ponieważ zwykli ludzie nie mogą owych duchów zobaczyć ani tym bardziej nawiązać z nimi kontaktu, szamani czynią to w ich imieniu i poprzez odpowiedni rytuał starają się przywrócić równowagę i ustanowić z nimi ponownie harmonijny związek.
Duchy natury i negatywne energie
Na Dalekim Wschodzie, w Tybecie, w obu Amerykach oraz kulturze starosłowiańskiej panowało przekonanie, że we wszechświecie istnieją różne rodzaje i klasy niematerialnych istot. Nie mają one ciała fizycznego, niemniej niektóre z nich są bardzo potężne i groźne. Wierzono, że prowokowane przez nieodpowiednie działania ludzi niszczących świat przyrody, który jest ich środowiskiem naturalnym, potrafią wywołać wiele negatywnych zjawisk. Istoty te po prostu złoszczą się i w odwecie wysyłają do nas złe energie mogące być źródłem wielu problemów, a nawet chorób.
Tradycja szamańska
Tradycja szamańska w wielu kulturach starożytnych odgrywała istotną rolę. Można powiedzieć, że w szamanizmie w naturalny sposób łączą się medycyna, magia i mistycyzm, który na ogół niewiele miał wspólnego z religią. Szamanami nazywano również niektórych medyków posługujących się technikami transu i ekstazy.
Na rytualny kostium szamana składał się między innymi bęben z dzwoneczkami, grzechotka, a także obrazki bóstw. Były to narzędzia i przedmioty magiczne, które w równym stopniu, co ekstatyczny taniec, ułatwiały szamanowi podróż w krainę duchów. Owa podróż była niezbędna, ponieważ dzięki niej mógł się on dowiedzieć, jaka jest przyczyna choroby klienta, i jak można ją wyleczyć. Tego typu rytuały odbywają się i współcześnie.
Sama „terapia” stanowi pewien rodzaj magicznego egzorcyzmu. Na ludziach Zachodu sprawia on szokujące wrażenie, tym bardziej że często jest skuteczny.
W dawnych kulturach szaman nie tylko zajmował się magią czy leczeniem. Kierował także losem swojego plemienia, często wskazując właściwe miejsca zbiorów, kierunek polowań, korzystne związki i sojusze. Magia i praktyki szamańskie polegały między innymi na stosowaniu szczególnego rodzaju energii i siły umysłu. Ten bardzo skomplikowany system wiedzy, rytuałów i technik pracy związany był bezpośrednio z siłami przyrody, czyli energiami pięciu elementów (ziemia, woda, ogień i przestrzeń) oraz światem zmarłych i duchów przyrody.
Doktryna pięciu elementów
Na Wschodzie uważa się, że cały wszechświat, a więc również i człowiek, jest zbudowany z pięciu elementów (ziemia, woda, ogień, powietrze, przestrzeń). Pozostają one we wzajemnej zależności i podlegają zasadom współdziałania. Wedle tych koncepcji żywioły są elementami wszechświata, w którym żyjemy, i całego makrokosmosu. Generalnie omawia się ich rolę w kontekście naszej planety, Ziemi, oraz ich relacji z wszechświatem, jak również ciałem ludzkim.
Właściwości elementów
Aby zrozumieć, jak działają i jaki wpływ na człowieka i świat przyrody mają poszczególne elementy, trzeba przyjrzeć się im nieco bliżej.
W tradycji wschodniej uważa się, że każdy żywioł zawiera w sobie pozostałe żywioły. Wszystkie one oddziałują na siebie wzajemnie, tworząc pewne struktury i konfiguracje. Struktury takie mogą się wspierać, uzupełniać i współdziałać, ale także działać przeciwko sobie.
Tego typu zależności występują nie tylko we wszechświecie, przyrodzie, ale również w ciele człowieka, w jego systemie energetycznym, emocjach i uczuciach oraz umyśle. Zależności te wykorzystano w tradycyjnej medycynie dalekiego Wschodu, a także w medycynie energetycznej i bioterapii.
Trzeba pamiętać, że harmonia żywiołów nie jest czymś trwałym. Jest to układ dynamiczny, podlegający ciągłym zmianom w zależności od warunków i okoliczności im towarzyszących. Jednak zdecydowanie należy dążyć do ich harmonizowania i równowagi.
Żywioły a zdrowie człowieka
Zdrowie człowieka jest uwarunkowane zarówno właściwą cyrkulacją prany, jak i równowagą energetyczną ww. pięciu elementów w ciele. Zaburzenia występują wtedy, gdy jakiegoś elementu brakuje lub któregoś jest za dużo; kiedy zachwiane są proporcje. Na zrozumieniu funkcji pięciu żywiołów opiera się filozofia tybetańska, psychologia, astrologia i medycyna.
Żywioły te mają uzdrawiające właściwości, a ich unikalne energie-wibracje, zawierające wzór zdrowia, przywracają równowagę energetyczną nie tylko w całym ekosystemie, ale również – krążąc w kanałach energetycznych, czakrach i aurze – w zaburzonych miejscach ciała człowieka. Harmonizują nasze ciało jako całość na planie fizycznym, energetycznym, emocjonalno-mentalnym i duchowym.
Te wzorcowe wibracje harmonizują również energie w świecie przyrody i kosmosie, przywracając równowagę ekologiczną.
Według koncepcji filozoficzno-medycznych Wschodu jedność organizmu ludzkiego z przyrodą i kosmosem oraz postrzeganie świata w kategoriach energii jest czymś naturalnym i niebudzącym żadnych wątpliwości.
Relacje energetyczne pomiędzy elementami (żywiołami) a organami wewnętrznymi ciała ludzkiego w tradycji tybetańskiej
Element | Organ zależny | Kolor |
ziemia | śledziona | żółty |
woda | nerki | niebieski |
ogień | wątroba | czerwony |
powietrze | płuca | zielony |
przestrzeń | serce i umysł | biały |
Właśnie do tych archaicznych tradycji nawiązywała również medycyna antycznej Grecji. Mniej więcej od VII wieku p.n.e., począwszy od Talesa i Demokryta, filozofowie pod wpływem rozwoju przyrodoznawstwa zaczęli przezwyciężać naiwny empiryzm wcześniejszych epok i formułować pojęciowe podstawy medycyny w oparciu o empiryczne badania ludzkiego organizmu. Wpływy czynników nadnaturalnych odsunięto na dalszy plan, jednak nigdy nie został on całkowicie zlekceważony.
Jerzy Strączyński. „Czwarty Wymiar” 5. 2021
Fenomen ludzkiej psyche
Na przełomie czerwca i lipca zbulwersowała opinię publiczną informacja, powtórzona I opisana w „Gazecie Wyborczej” (2 i 5 lipiec „Nawiedzony Szpital„) o zjawiskach paranormalnych w jednym z warszawskich szpitali.
Na szpitalnym oddziale przemieszczały się w powietrzu łyżeczki, fiolki, fruwały plastry, ampułki i kieliszki. Pojawiały się one niespodziewanie, materializując się, by następnie z hukiem rozbić w powietrzu lub o podłogę. Czasami rozbite dematerializowały się na powrót. Włączały się alarmy pomp infuzyjnych, migotało światło, przedmioty przemieszczały się, nawet te osobiste, personelu medycznego. Torby i torebki nawet zamknięte przestawiane były w inne miejsce i pozostawiane otwarte, jakby je ktoś przeglądał. Personel szpitalnego oddziału był mocno poirytowany tymi nadzwyczajnymi zjawiskami, tym bardziej, że z powątpiewaniem przyjmowano do wiadomości realność tych zjawisk.
Miały też miejsce sytuacje bardzo śmieszne, kiedy np. wątpiącemu lekarzowi z innego oddziału nagle rozpryskiwała się przed oczami ampułka lub materializowała łyżeczka. Taka właśnie łyżeczka jest w posiadaniu jednego z wątpiących chirurgów.
Te niewytłumaczalne na pozór zjawiska, pojawiły się na szpitalnym oddzialę w piątek 18.06.1993 r. Dziennikarze „Gazety Wyborczej” nie wyjaśnili przyczyn ani charakteru opisanych zjawisk. Z podtekstu można było domniemywać, że może tu chodzić o jakiś najazd duchów. Poniekąd potwierdzała to jakby wypowiedź księdza wyświecającego nawiedzony oddział (acz bezskutecznie), o „duszy domagającej się modlitwy”.
Ponieważ obserwowałem i w niektórych zdarzeniach uczestniczyłem osobiście oraz w tych późniejszych nie opisanych w „Wyborczej”, a wraz ze mną p. Rena Marciniak i p. Wanda Ejsmond – Ślusarczyk, postaram się wyjaśnić cel naszego tam pobytu i sposoby działania.
Informację o tych niepokojących zjawiskach otrzymałem przed doniesieniami „Gazety Wyborczej”. Zadzwoniła do mnie, do domu ze szpitala pielęgniarka oddziałowa z prośbą o przyjazd i pomoc, gdyż zjawiska te dezorganizowały w pewnym stopniu pracę oddziału.
Szybko ustaliliśmy, że występują one regularnie w piątki od godz. 23 do rana. Dlatego zaproponowałem swój przyjazd właśnie w piątek, mając nadzieję, że cykliczność tych zjawisk zostanie utrzymana. Kiedy przypadkowo spotkałem się z p. Reną Marciniak, pisarką i dziennikarką, profesjonalnie badającą również tego typu zjawiska, zaproponowałem Jej, by udała się razem ze mną do szpitala.
Zasugerowała, żeby pojechała jeszcze z nami p. W, Ejsmond – Ślusarczyk zajmująca się również tą dziedziną.
Zjawiliśmy się tam wcześniej by rozpoznać teren: zbadać różnice poziomów energetycznych wewnątrz pomieszczeń i zapamiętać wibracje poszczególnych osób oddziału szpitalnego. Te wstępne czynności rozpoznania energetycznego są bardzo ważne, by ustalić, kto lub, co generuje zjawiska paranormalne.
Oczywiście przy tego typu ustaleniach nie używa się żadnych różdżek, wahadełek, czy innych magicznych przedmiotów. Jedynym, najlepszym instrumentem pomiarowym jest ludzki odpowiednio wyszkolony i czuły na wibracje umysł, tak by potrafił odebrać najsubtelniejsze energie, a kiedy trzeba zwizualizować je czy też nawiązać z nimi kontakt. W profesjonalnym podejściu do tych zjawisk konieczna jest. metodyka postępowania i wręcz żelazna konsekwencja. Jednym z jej elementów Jest świadomość, by uczestniczyć w tego typu zjawiskach tylko wtedy, kiedy wiemy, że potrafimy mieć realny, pozytywny wpływ na nie. Nie można natomiast dopuścić do tego, aby stać się elementem tych zdarzeń, gdyż można dostać się wtedy pod wpływ potężnych sił, zwanych na Dalekim Wschodzie siłami karmicznymi. Trzeba być w tej materii bardzo konsekwentnym. Rozwaga ma tutaj pierwszeństwo przed odwagą.
Kiedy do szpitala dotarliśmy po 21, oznajmiono nam, że miało już miejsce pewne dziwne zjawisko. Ustaliliśmy, że te niepokojące zdarzenia po raz pierwszy wystąpiły w pokoju lekarskim na końcu korytarza. Kiedy weszliśmy tam rozpoznaliśmy zjawisko związane z tzw. wędrującą świadomą energią.
„Energia” ta reagowała na celowo projektowany przeze mnie model myślenia, w sposób w jaki reaguje tylko ludzki umysł, błądzący jakby to określono w buddyźmie tybetańskim w „bar-do”, w sanskrycie antarabhawa, czyli „przestrzeń pośrednia”, „sytuacja graniczna” czy też „międzybyt”.
Ten stan umysłu wędrującego „w przestrzeni pośredniej” dokładnie rozpoznali i opisali m. in. myśliciele buddyjscy ze szkół Jogaczara i Madhjamika, wypracowując nadto teorię „pustki ontologicznej” opartej o genialną koncepcję Buddy „uzależnionego powstawania”. Przyjęliśmy więc hipotezę, że ta wędrująca energia może emanować od pacjenta.
Po wyjściu na korytarz, razem z asystującą nam lekarką, odnieśliśmy wrażenie, że coś nas obserwuje, że z tym „czymś” się mijamy, że to „coś” ma cechy umysłu ludzkiego czy też świadomości. W pewnym momencie ta obserwująca nas uważnie „świadomość” zorientowała się, że została przez nas dostrzeżona i wycofała się natychmiast. Poprosiliśmy o możliwość spokojnego zastanowienia się w osobnym pomieszczeniu, by nie dzielić się uwagami z pogranicza zjawisk ezoterycznych i nie wywoływać niepotrzebnych emocji. Tam ustaliliśmy dalszy sposób postępowania. Ponieważ każde z nas zapamiętało tę „energię”, przeto uznaliśmy, że jak po nitce do kłębka powinna ona doprowadzić nas do właściwej osoby.
Religie czy też nauki ezoteryczne określają taką wędrującą energię duchem. W naszym rozumieniu była to energia psychiczna związana z umysłem człowieka. Jest ona równie rzeczywista jak ciało ludzkie. Wprawdzie nie można jej dotknąć czy zmierzyć, ale można ją jednak obserwować lub bezpośrednio doświadczać. Nasze „Ja” przynależy do sfery świadomości i nieświadomości i w nich obu potrafi się poruszać.
Nieświadomość jest tą starszą, można powiedzieć archaiczną strukturą ludzkiej psyche. W niej mieszczą się treści wyparte ze świadomości, zapomniane, nieprzyjemne oraz archetypy, symbole i Idee wierzeń religijnych. W nieświadomości mieszczą się nasze determinanty, czy też „osady karmiczne” oraz „zalążki” przyszłych zdarzeń, np. świat marzeń sennych czy też świat fantazji to doznania dochodzące do nas ze sfery psychicznej zwanej nieświadomością.
Można postawić hipotezę, że człowiek żyje i realizuje się w przynajmniej dwu planach, czy też rzeczywistościach czasoprzestrzennych. Pierwszy plan to świat realny, fizyczny, postrzegany i doświadczany przez nasze zmysły, umysł i świadomość, którego plan kończy się wraz ze śmiercią.
Drugi plan to świat zjawisk psychicznych związanych z naszym obszarem nieświadomości, do którego nasze ego ma dostęp, to obszar naszej jaźni w której wg religii realizuje się byt duchowy człowieka. To plan, który istnieje także po śmierci. Niewątpliwie oba te plany stanowią jedność i wzajemnie na siebie oddziaływają.
Poprosiliśmy o zgodę na dyskretne przyjrzenie się pacjentom, W jedne] z sal zaobserwowaliśmy generowanie przedziwnych fal energetycznych przez chorego leżącego pod oknem. Kiedy podeszliśmy bliżej, nie mieliśmy już żadnych wątpliwości. Co prawda w tym czasie chory akurat leżał bez przytomności, lecz byliśmy przekonani, że to on generuje te zjawiska. Obserwując jego aurę, dostrzegliśmy jej ubytki w miejscu związanym z nieświadomością oraz ze świadomym ja.
Lekarze potwierdzili, że chory znajduje się w takim stanie od dłuższego czasu, ponieważ w wyniku ciężkiego zatrucia nastąpiło zapalenie opon mózgowych i wylew podpajęczynowy.
Do podobnych wniosków, ale przy pomocy zupełnie innych metod doszedł p. Marek Rymuszko, który wespół z p. Anią Ostrzycką i. „Nieznanego Świata”, obserwował te zjawiska.
Skoro już zlokalizowaliśmy naszego „ducha”, który okazał się nie być duchem, należało zrobić coś, co zespoliłoby z ciałem te rozsypane sfery psyche chorego oraz włączyło w ten proces jego świadome ja.
Nie widzę potrzeby opisywania tutaj technik mentalnych, przy pomocy których udaje się czasami osiągnąć pożądany rezultat. W każdym razie końcowym efektem bywa gwałtowne przywrócenie świadomości i skierowanie „ja” chorego ku światu fizycznemu, o ile oczywiście mózg nie jest zbytnio uszkodzony
Tak też stało się i w tym przypadku. Kiedy udało mi się „zespolić” jego psyche, oraz „ja „, koleżanki zaobserwowały nagły powrót jego aury, zintensyfikowanie jej kolorów oraz silne wibracje. Chory otworzył wolno oczy i normalnym głosem zapytał: „Co się stało? Gdzie je jestem?” Taką reakcją była zaskoczona asystująca nam pielęgniarka, po chwili chory zmęczony rozmową usnął. Jeszcze dwa razy przelatywały kieliszki i ampułki, tłukąc się w powietrzu, stwierdzono poodkręcane kurki w kuchence gazowej i zapanował spokój. O godzinie 2 rano opuściliśmy szpital.
Okazało się, że o godzinie 5 rano zjawiska się powtórzyły. Pacjent znajdując się jakby w dwóch rzeczywistościach, przepowiadał z dużym wyprzedzeniem czasowym przebieg mających nastąpić zjawisk paranormalnych. Opisał tę drugą rzeczywistość, w której przebywało jego drugie „ciało umysłowe”, czy też jak wolą inni – jego dusza. Opowiadał o reinkarnacji, o swych poprzednich wcieleniach, rozpoznał niektóre osoby z personelu jako te, z którymi miał związek w poprzednim wcieleniu. Na koniec zapowiedział, że tym razem zjawiska te powtórzą się ze zdwojoną siłą nie w piątek jak zwykle, ale już w środę 7 lipca. Miałem jednak wrażenie, że im szybciej będzie wracał do zdrowia, tym mniejsze będzie prawdopodobieństwo nawrotu tych zjawisk, zwłaszcza, kiedy lekarze stwierdzili w poniedziałek, że zadziwiająco szybko zregenerowała się jego trzustka i wątroba. Moje przypuszczenia potwierdziły się.
Jeszcze bardziej uspokoiło sytuację przeniesienie chorego w poniedziałek po południu na inny oddział. Jednak nie odbyło się to całkiem spokojnie. Pękło parę ampułek, tym razem nad głową pielęgniarki oddziałowej rozprysnęła się ampułka z glukozą, a przez korytarz przemknął samotnie, acz majestatycznie plaster opatrunkowy.
Kiedy w środę wieczorem 7 lipca przyjechałem do szpitala, było cicho i spokojnie. Szybko wróciłem do domu, gdyż sytuacja w szpitalu wróciła do normy. Muszę przyznać, że jestem pełen podziwu i szacunku do lekarzy i personelu szpitalnego, który pracując w tak napiętej atmosferze psychicznej, radził sobie znakomicie, zachowując trzeźwość oceny sytuacji, zgodnie z paradygmatem współczesnej wiedzy medycznej. Życzliwie i ze zrozumieniem współpracował także z nami.
Spróbujmy Jeszcze pokusić się o wyjaśnienie niektórych zjawisk. Otóż skąd np. brały się ( materializowały) łyżeczki, kieliszki, nie należące do wyposażenia szpitalnego ani chorych. Trzeba założyć, że chory egzystował jakby równocześnie w dwóch dla niego realnych światach, w naszym świecie realnym i w tym drugim (duchowym) międzybycie (przestrzeni pośredniej).
W tej drugiej rzeczywistości, zdarzenia, osoby, przedmioty, mają swoją realność tylko psychiczną (duchową). Tą „drugą rzeczywistość” można poniekąd przyrównać do rzeczywistości marzeń sennych. Funkcjonują tam wszystkie przedmioty z naszego życia realnego oraz my sami w podobny sposób. Z tamtej więc, drugiej czasoprzestrzeni psychicznej naszego chorego, pochodzą te łyżeczki i kieliszki.
Nagły silny impuls energetyczny, czy też bodziec psychiczny (silna wola życia) lub stan zagrożenia (strach), powodował gwałtowny powrót do rzeczywistości pierwszej, tej realnej, zaś przedmioty, które np. nasz chory trzymał w ręku tylko na płaszczyźnie mentalnej, materializowały się w naszej rzeczywistości Jako konkretne przedmioty.
W innym zaś przypadku wędrująca po szpitalu świadomość chorego, przy pomocy swej energii psychicznej poruszała przedmioty, plastry opatrunkowe, fiolki itd., manifestując w ten sposób swoją obecność, czy też chęć powrotu do zdrowia i ciała. Być może prowokowała w ten sposób do innego pozanaukowego działania i być może otrzymała takie wsparcie także od nas ludzi, którzy wiedzą może nieco więcej o tych zjawiskach, o ich istocie i prawach, które nimi rządzą.
Nie ukrywam, że było nam przyjemnie, kiedy na adres Polskiego Stowarzyszenia Bioterapeutów „BIOPOL” w Warszawie otrzymaliśmy telefoniczne podziękowanie ze szpitala za naszą pracę.
Już na zakończenie chciałbym podziękować Pani W. Ejsmond – Ślusarczyk oraz Pani Renie Marciniak; obie Panie były niezastąpione, a nasza praca i współpraca przebiegała sprawnie, a przede wszystkim skutecznie.
Jerzy Strączyński. „Materiały z konferencji Parapsychologów ’94” Polskie Towarzystwo Psychotroniczne Kielce 1994
Wybrane Relacje
Na kurs pierwszego stopnia bioenergoterapii trafiłyśmy za namową koleżanki, która powiedziała nam wprost “musicie pójść do p. Jerzego Strączyńskiego, to czego tam doświadczycie jest nie do opisania”.
Pomimo faktu, iż raczej nie przyszłoby nam do głowy by zapisać na tego typu szkolenie, posłuchałyśmy ponieważ serce wręcz wrzeszczało: “ma rację”.
Podczas pierwszego spotkania, Pan Jerzy oraz Pani Kasia kładli ogromny nacisk na technikę wykonywania ruchów, gdyż właściwe prowadzenie rąk jest bardzo ważne przy każdym zabiegu bioenergoterapii. Praca była bardzo intensywna i momentami można powiedzieć mozolna, jednak Pan Jerzy zawsze wiedział kiedy zrobić przerwę i uraczyć nas jedną z fascynających opowieści zarówno z własnego doświadczenia pracy bioenergoterapeuty jak i szerokiego zbioru prywatnych, pasjonujących opowieści. Każda z nich była niesamowicie szczera, prawdziwa lecz nie w każdej znalazł się tzw. happy-end w naszym rozumieniu, choć z pewnością każde wydarzenie miało swój wyższy cel.
Każda jedna z przekazywanych technik bioenergoterapii była opisywana w bardzo precyzyjny sposób – byliśmy miliony razy poprawiani: kiedy był czas na pracę, był czas na pracę – kiedy przerwa, to przerwa… choć tak naprawdę ani Pani Kasia ani Pan Jerzy przerwy nie mieli. Każdy z nas dbał by zasypać naszą kadrę milionem pytań i nikt nie pozostał bez odpowiedzi w swojej sprawie.
Doświadczenie Pana Jerzego w pracy nauczyciela akademickiego z pewnością ma swoje duże odzwierciedlenie w umiejętności dzielenia się wiedzą. Co więcej, pomimo infekcji i chwilowego osłabienia podczas pierwszego spotkania, zarówno Pan Jerzy jak i Pani Kasia stawiali nam bardzo wysoko poprzeczkę – nie dali nam odczuć w żaden sposób swojego osłabienia i tak czy siak mieli siłę dać nam trochę w kość ilością wiedzy i ćwiczeń do wykonania.
Jedno – a właściwie kilka rzeczy jest pewnych. Pan Jerzy Strączyński to człowiek o przepięknym sercu,ogromnej pasji do swojej pracy, niesamowitych zdolnościach którymi dzieli się z każdym kursantem. Ponadto Panu Jerzemu zależy by jak najwięcej dobrych
bioenergoterapeutów znalazło się wśród nas i by praca którą wykonują była na jak najwyższym, i najbardziej etycznym poziomie. Nie wyobrażają sobie bioenergoterapii bez połączenia z medycyną konwencjonalną i jak sam Pan Jerzy przyznaje – “zgadywać nie będzie: proszę powiedzieć co powiedział lekarz, co mówią wyniki, jaka jest diagnoza?”, bez tego często nie rusza dalej a jeśli nie słyszał o danym schorzeniu potrafi powiedzieć wprost – “nie mogę pomóc jeśli nie wiem co to jest”. Naszym zdaniem to ogromny plus ponieważ każdy z nas ma prawo nie wiedzieć, nie każdy jednak ma chęć przyznać się do tego.
Pani Kasia – żeńska energia z równie ogromną wiedzą i doświadczeniem, cały czas rozdająca uśmiechy, wspierająca i stanowcza. Wymagająca i “nie obijamy się, pracujemy” zawsze na najwyższym z możliwych poziomów. Z tym niesamowitym Duetem – po prostu wiesz (nawet jeśli wcześniej nie wiedziałeś!) po co tam Jesteś.
To co się wydarzyło, w całej swojej istocie to magia i doświadczenie “nie z tego świata”.
Co zabrałam ze sobą? Przede wszystkim energetyczne BHP, wiedzę na temat tego co nas otacza, co niewidzialne a jednak widzialne, wiarę, cały ogrom informacji ale i promyczek serduszka Pana Jerzego i Pani Kasi, którym dzielą się po równo z każdym z kursantów. Cały czas powtarzają że “będą, że są zawsze dla Nas”. Niech ta przepiękna misja trwa, niech jak najwięcej z Was jedzie na spotkanie z tą niesamowitą Dwójką – to zmieni Wasz świat, Wasze postrzeganie.
To droga w głąb siebie, najpiękniejsza do wyobrażenia podróż, jedna z najważniejszych – bez odbycia tej podróży praca z energią jak i bioenergoterapia nie ma sensu, zupełnie.
Czy Jesteście gotowi na taki ogrom pozytywności, miłości i piękna? My tak, zdecydowanie a najlepsze jest to, że jest to bilet w jedną stronę.
Nie mamy też wątpliwości, że to początek naszej przygody na tym pokładzie, kolejne spotkania przed nami – będziemy!
Dziękujemy,
Ania F. i Agata G.
Uczestniczyłem wraz z moją partnerką w prowadzonym przez Pana Jerzego Strączyńskiego kursie bioenergoterapii pierwszego stopnia w Krakowie 2022 r.
Pan Jerzy przekazał nam na kursie bezcenną wiedzę i wspaniałe umiejętności, które sam zdobywał przez ponad 30 lat.
Jako nauczyciel bioenergoterapii Jerzy Strączyński wyróżnia się holistycznym, a jednocześnie rzeczowym podejściem do tematu, opartym na faktach i rzetelnej wiedzy. Dobrym przykładem tego jest uwzględnienie na kursie zasad BHP przy pracy z energią. Jego nauki są poparte ćwiczeniami, tak też poszczególne zagadnienia są na bieżąco weryfikowane poprzez zajęcia praktyczne. W ten sposób w krótkim czasie przechodzimy metamorfozę z laika do bioenergoterapeuty posiadającego rzeczywiste umiejętności, które można odczuć na własnej skórze.
Dla mnie jednak sam kurs i wszystko to co się na nim wydarzyło dopiero zapoczątkowały ciąg niezwykłych zdarzeń, które miały miejsce po nim, a dały mi one prawdziwy dowód wiary, którego tak długo poszukiwałem w swoim życiu.
Ostatniego dnia kursu zaraz przed naszym rozstaniem Pan Jerzy, jako że obydwoje z moją partnerką jesteśmy wierzący, zasugerował abyśmy udali się na krótką pielgrzymkę do Sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Łagiewnikach. Tak też zrobiliśmy i w Sanktuarium znaleźliśmy się późnym wieczorem tego samego dnia trochę rozczarowani tym, iż nie zdążyliśmy na ostatnią mszę.
Na miejscu od razu wyczuliśmy silne wibracje i wszechobecną energię. Dzięki nabytym na kursie zdolnościom wyczuwania energii głównie poprzez dłonie, które uwrażliwił nam na energię osobiście Pan Jerzy udało nam się zlokalizować jej źródło.
Był nim obraz „Jezusa Miłosiernego”. Stanąłem w półmroku przed obrazem, na który padało delikatne światło. Trudno to mnie prostemu człowiekowi ubrać w słowa i jedyne co przychodzi mi na myśl, to że ten obraz jest po prostu w jakiś niezwykły sposób żywy i święty. Pulsuje niesamowitą energią i światłem, a promienie wychodzące z rany Jezusa Chrystusa wychodzą poza ramy obrazu i padają na wprost tego kto na niego patrzy.
Kiedy wyciągnąłem rękę w kierunku obrazu to od góry głowy wpłynęła we mnie kojąca energia, która uspokajała, zupełnie tak jakbym wrócił po długiej podróży do domu i położył się bezpieczny w swoim łóżku. Poczułem błogostan, a jednocześnie wielkie wzruszenie, jak gdybym zobaczył od dawna niewidzianego przyjaciela i jeszcze coś… czego już nie potrafię opisać żadnymi słowami.
Zupełnie nie przejmując się ludźmi, którzy akurat wychodzili z kościoła, stałem tak wpatrzony w ten cudowny obraz z uśmiechem na twarzy i łzami w oczach. Ludzie przechodzili odwróceni plecami do obrazu jak lunatycy ślepi na cud, którego ja byłem świadkiem.
Pomyślałem wtedy, że to dowód wiary, którego tak długo szukałem.
Pomyślałem też, że nie doświadczyłbym tego, gdyby nie Pan Jerzy i dar, który mi podarował.
Przytuliłem do siebie moją partnerkę, która wraz ze mną doświadczyła tej niezwykłej energii i powiedziałem do niej:
„To zmienia wszystko. Nasze życie już nigdy nie będzie takie same jak przedtem”
Myślę, że to właśnie miłość i troska płynie z tej energii. Ona leczy duszę, pomaga wybaczyć samemu sobie i daje nadzieję.
Później od księdza z Sanktuarium dowiedziałem się że ten cudowny obraz czasami wybiera sobie ludzi, którzy później pozostają z nim połączeni energetycznie i tak rzeczywiście stało się w moim przypadku.
Czasami korzystam z tej energii podczas zabiegu na kimś chorym, ale nie zawsze jest mi ona dana, bo to nie ja ostatecznie decyduję kto ją otrzyma.
Skończenie kursu na bioenergoterapeutę i uzyskanie umiejętności leczenia energią było dla mnie dużym krokiem naprzód w rozwoju osobistym i lekcją, której nigdy nie zapomnę. Jednak o wiele piękniejsze było przejrzeć na oczy i na nowo odnaleźć w sobie wiarę. Za to Panu Jerzemu Strączyńskiemu z głębi serca dziękuję.
Z życzeniami zdrowia i radości
Dawid W.
– Usiłuje pani zobaczyć aurę? Nie ma co się wysilać. W ten sposób zepsuje pani oczy. Trzeba przyjechać, usiąść i zobaczyć – powiedział Jerzy Strączyński. – Zapraszam.
Nikt z nas nie wiedział, w jaki sposób dobiera sobie uczniów. Nie machał nad nikim wahadełkiem, nie oglądał dłoni, nie grymasił nad kolorami aury. Popytał o sprawy codzienne i pilnie słuchał.
CZYM JEST BIOTERAPIA?
Pierwsze chwile zajęć poświęcił na opis zawodowych zachowań i ról, w jakich nigdy by nie chciał oglądać swoich uczniów.
– Stoi sobie taki, przewraca oczami, wznosi je do nieba i gada, że mu duch przewodni nakazał, by leczyć wątrobę. Nie bardzo wie, gdzie leży wątroba, bo i po co, skoro duch to wie, a on się kontaktuje z wyższymi energiami. Sam nie leczy, to niewidzialna ręka chodzi po pacjencie, wszystko mu się samo… To się nazywa, wiecie, nawiedzenie.
Musieliśmy zatem wziąć książki i uczyć się systematycznie w domu anatomii z fizjologią. Wszyscy w tej grupie z wykształcenia są humanistami. – Czy naprawdę musimy znać te wszystkie kości i kombinacje nerwów? – zapytał ktoś. – Ależ nie musicie. Chyba żebyście chcieli być skuteczni – zadał cios.
Nie tyle terminologia fachowa jest ważna, ile znajomość realiów. Abyśmy umieli dotrzeć w głąb ciała człowieka informacją i wyobraźnią.
Minęła pierwsza godzina. Już wiemy, kim nie jesteśmy. Wybrańcami. Czym nie jest bioterapia? Popisem aktorstwa. Duchowym oszołomieniem. – Czym zatem jest? – zapytaliśmy. – Jak to, czym? Rzemiosłem. Ja w każdym razie chcę – powiedział bioterapeuta – abyście jeszcze długo tak myśleli. Uśmiechnął się przekornie i rzucił to swoje niesamowite, ukośne spojrzenie, a nam jakoś minął stres.
Ładne rzemiosło! Oto weszła pacjentka, która zgodziła się na zabieg w obecności słuchaczy. Dziewczyna usiadła plecami do bioterapeuty, a ten wykonał nad jej głową jakieś dziwne gesty. Pytał, bardzo delikatnie, o relacje uczuciowe w jej rodzinie. Kobieta odpowiadała, nie dziwiąc się, skąd on tym wie. To my się dziwiliśmy. Później powiedział: – To bardzo proste. Człowiek dotyka drugiego człowieka i w głowie powstają gotowe obrazy. Czy na pewno trafne, trzeba się tylko dopytać.
– Nigdy nie zostaniemy bioterapeutami – pomyślałam.
ENERGIA UCZUĆ
– Taka wiedza przychodzi z czasem, razem z doświadczeniem – jakby odpowiadał na moje wątpliwości. – Pojawi się, kiedy będziecie rozpoznawać energie uczuć. Próbujcie na początek rozpoznawać je w sobie. Odczytywać energię i mowę ciała – jakie ono jest, kiedy jesteście smutni. Albo szczęśliwi. Spięte? A może unosi się do nieba? Zadanie domowe: nocami czytać Junga. A teraz ręce, proszę.
Wyciągnęłam dłonie grzbietem w dół. Dłonie w takim geście są zawsze bezbronne. Pan Jerzy kreślił nad nimi kręgi, zataczał koła. – Czujesz energię? – Tak – usłyszałam siebie mówiącą: jest, idzie do palców i w górę ku łokciom. – Źle! Zatrzymaj! Pierścień przy nadgarstku. Trzymaj energię w dłoniach! Tylko dłoń – zakreślił niewidzialne linie nad palcami. – Jest? – Jest – odpowiedziałam znów automatycznie, zdumiona intensywnością wrażenia. Prąd elektryczny? Przebija z jednego palca na sąsiednie, jakby wszystkie kości się zajęły i zapłonęły od wewnątrz. – Dobrze! Teraz opuszki palców razem, ku sobie. Cofać, rozciągać i znowu zbliżać. Masz igiełki? Szpileczki? – Mam, nitki. Ależ się ciągną, jak guma. – Źle. Nic nam z niteczek. Muszą być szpilki, ostre. – Chwilka. Mam. Z niedowierzaniem oglądałam własne ręce. Zmiany nie zobaczyłam, a przecież wiedziałam, że to nie te same dłonie. Czułam wypalanie i te ślady, i ścieżki. Już nie były tylko rękami. Miały być narzędziem. Do czego? Tego jeszcze nie wiedziałam. Wiedziałam natomiast, że chwila po „zamianie” rąk wcale nie była miła. Szok, zawieszenie w próżni.
CHWYTANIE ŚWIATŁA W DŁONIE
Później stanęliśmy naprzeciwko siebie. Dłonie blisko ciała partnera. Mistrz rzucił krótkie polecenie: łapcie światło w dłonie! Poczułam uderzenie, jakby ktoś wstawił mi w ręce zamiast ciała gorące przezroczyste szkło. – Dobrze. Teraz, uwaga! Podajecie światło dalej. Jasny strumień światła przeleciał przez moje dłonie do ciała partnera. – I jeszcze raz, silniej – krzyknął. – Już!
Zrobiliśmy to, a raczej pozwoliliśmy, aby to się działo. Błysk i… cisza. – No, złapaliście, wszyscy! Doświadczyliście tego!
Wzruszenie znieczulało umysł. Potem przyszła myśl: Co się tutaj stało? Mamy światło w dłoniach. Stał się cud? Skąd się wzięło to światło?
– Bez wiary, jakkolwiek to rozumiecie, nigdy byście nie uzyskali dostępu do tego rodzaju uzdrawiającej energii. To tyle. I nic ponadto!
CHOROBA BIOTERAPEUTYCZNA
– Mamy dar, jesteśmy wspaniali, wyrośliśmy ponad szary tłum. To sobie pomyśleliście? Tak się właśnie zaczyna choroba bioterapeutyczna. Potem będzie jeszcze gorzej. Zaczniecie pomagać ludziom i poczujecie się panami życia i śmierci. I tracicie kontakt z rzeczywistością, z bliskimi, bo – jak sobie wyobrażacie – staliście się inni. I przez to naprawdę stajecie się inni. Głupsi. Szukacie towarzystwa takich jak wy i godzinami gadacie o uzdrowieniach. Dookoła was robi się pustka. Wtedy proszę nie wariować, tylko wychodzić do normalności.
Tego już za wiele! Światło w dłonie i jednocześnie kubeł zimnej wody? Na szczęście można nie uwierzyć. – Mnie to nie dotyczy, jestem trzeźwa – pomyślałam. Do czasu, kiedy i mnie to w jakimś stopniu dopadło. I już wiem, jak wysoka jest cena za łapanie światła.
PRZEKAZYWANIE ENERGII
Na razie pierwsza lekcja posługiwania się światłem. Mieliśmy wyczuć „nowymi” rękami kształt nerek. To łatwe. Na dłoni odcisnęły się dwa podłużne kształty. Ćwiczyliśmy przekazywanie energii wprost do chorego narządu.
– Wewnątrz waszych dłoni, w samym środku światła jest jeszcze intensywniejsze światełko. Macie? Tak. W samym centrum ręki się rozjarza jeszcze intensywniej. Macie gorąco? Macie światło? To pchnąć je w nerki!
„Strzeliłam” z ręki w partnera i poczułam, jakby jego nerka podskoczyła mi w dłoniach. – To się chyba nie dzieje naprawdę?!
– Zapewniam, że tak, ale odtąd proszę zapamiętać: pracujecie z wysokimi energiami i wszystko, co robicie, będzie miało skutek.- Nie do wiary – pomyślałam patrząc na ręce. – One naprawdę mogłyby uszkodzić komuś ciało? Zrobić coś dobrego lub złego? – Po raz pierwszy poczułam w tej fascynującej przygodzie drugie dno. Jest dar, ale i ciężar daru. Nie tylko radosna zabawa w uszczęśliwianie bliźniego, ale i odpowiedzialność.
KONTROLOWANIE ENERGII
Partner „przyłożył” mi światłem w wątrobę. Lekki szok. Przecież to jest rzeczywista siła! Jerzy Strączyński kazał mi usiąść i z pewnej odległości skierował rękę w stronę mego splotu słonecznego. Zobaczyłam coś niezwykłego, jakby pomiędzy jego dłonią a moim żołądkiem układała się mozaika w pawich kolorach. Coś bardzo skomplikowanego, a subtelnego. Przywidzenie? Na drugi dzień powtórzyło się to samo, kiedy pan Jerzy robił zabieg dziewczynce z białaczką. Gra wyobraźni? Skąd!
PRZESTRZENIE UMYSŁU
– Wszystko to istnieje naprawdę w waszym umyśle. Jest zewnętrzna przestrzeń, taka jak niebo, i owa tajemnicza przestrzeń wewnętrzna. W niej pojawiają się myśli i wyobrażenia. Powstaje w nich rzeczywisty świat naszych wyobrażeń. Paradoks, ale tego zjawiska nie da się inaczej określić. – Element przestrzeni wewnętrznej pozwala, aby się w niej zamanifestowało wszystko. Kiedy zamykacie oczy, chcecie doświadczyć jak najwięcej przestrzeni wewnętrznej, a jednocześnie odcinacie się od zewnętrznej. I powstaje dualizm – jest coś wewnątrz i coś na zewnątrz. Ale kiedy przezwyciężymy ten dualizm, kiedy oczy otwieramy powoli, jedno i drugie doznanie łączy się ze sobą. I popatrzcie: świat na zewnątrz i wewnątrz wcale się tak bardzo nie różni. W istocie jest przecież tym samym.
Obserwowaliśmy obrazy za zamkniętymi i otwartymi oczami, przestrzeń zewnętrzną i tę drugą. Coraz bardziej jednak wchodziliśmy do wewnętrznej. Czułam się tak, jakbym siedziała na bezludnej wyspie otoczonej parującą mgłą. Nie, to nie stan hipnotyczny, to coś subtelniejszego…
Zobaczyłam pana Jerzego siedzącego na tle białej ściany, a dookoła niego przejrzysty, krystaliczny cień, jakby podbarwiony nierównym, zimnym światłem. Nie widziałam koloru, tylko tę mglistą przejrzystość. Trwało to jakiś czas – cień zmienił kształt, w pewnej chwili wyciągnął się w stronę drzwi, jakby chciał nam uciec. Nagle na tle ciemnego ubrania pojawił się rysunek, coś co kształtem przypominało płuca! Patrzyłam zaszokowana. Ujrzałam, jak zacierała się granica między ciałem naszego nauczyciela a jego cieniem. W końcu pozostał tylko cień. Zanikły kontury ciała, on sam zamienił się w mgłę, jakby rozpuszczał się nam w świetle. Naraz poczułam, jakby i moje ciało stawało się szkłem. Nagle czar prysnął. Mistrz wstał z krzesła.
– Dość, dalej już was nie zabieram.
Był wyczerpany. Spora cena za fascynujące widoki. Znaleźliśmy się w atmosferze bardzo podwyższonej energii, która wnikała w nas. Co on z nami zrobił?
– Nic takiego, trochę tylko poszerzyłem przestrzeń w waszym umyśle, robię w waszej energetyce miejsce, aby mogło się przydarzyć to, czego doświadczyliście. Rozrzedzam wam powietrze. Być może owa przestrzeń zacznie się zawężać, ale pamięć doświadczenia zostanie – już się go nie straci. Pamiętajcie o nim. Przy stawianiu diagnozy trzeba dać umysłowi przestrzeń. Wtedy dostaniecie odpowiedź.
ĆWICZENIE Z PARTNEREM
– Zamykacie oczy, otwieracie – ta sama przestrzeń? Złapcie obraz z zewnątrz. Jak to jest, oczy zamknięte, a widać… Przestrzeń zewnętrzna i ta za zamkniętymi oczami jest jednym.
Niesamowite. Za zamkniętymi oczami zobaczyłam wokół swojego partnera tak jaskrawą aureolę, jak na ikonie, z barw złotych i czerwonych. Otworzyłam oczy i znikła, niestety. Chociaż… w okolicy szyi pojawił się cień przejrzystoniebieski. A on spostrzegł srebrny wieniec dookoła mojej szyi.
Opowiadaliśmy, co widzieliśmy. Nie, nie było oszustwa. Wszyscy zobaczyli jasny „cień” wokół postaci naszego nauczyciela, jego wędrówkę ku drzwiom, coś jakby rozpuszczenie się ciała.
ENERGETYCZNA NIĆ
Następnego dnia Jerzy Strączyński poprowadził wykład z „energetyki zaświatów”.
– Czasem coś takiego tkwi w nas. Jakieś przywiązanie, wspomnienie. W chwili silnych emocji może się nawet zamanifestować w formie wizji. Ale nie łączcie się z tym doświadczeniem. Niech wasz umysł i wasze emocje do niczego przesadnie się nie kleją, bo wówczas stwarzacie z doświadczeniem karmę. A nie ze wszystkim warto się kiedyś spotykać.
Najpierw przeciągaliśmy energetyczną nić przez głowę partnera. Jest to ćwiczenie na kontakt lewej ręki z prawą. Trzeba wyczuć, jak nasza energia zagłębia się w cudzym ciele. Jak można nią wewnątrz manewrować. Przychodziło to nam bez trudu, a pan Jerzy patrzył na nas trochę jak na kociaki bawiące się kłębkiem nici, pilnując tylko, abyśmy ich zbytnio nie zaplątali. I tyle. Dla nas był to już koniec roboty w tym dniu. Mistrz zaś pokazał nam jeszcze podstawy własnego warsztatu. Imitował zabieg, demonstrował gesty oczyszczania, sygnały przesyłania energii do chorego narządu. Patrzyliśmy na jego ręce. Ruchy płynne, miękkie – trochę jak u pianisty, trochę jak u maga – i pełne tajemnic. Jerzy Strączyński bardzo szybko odarł je z tajemniczości. Okazało się, że są logicznie pomyślane, mają precyzyjne znaczenie, są raczej gestami umysłu niż rąk.
Nasz nauczyciel prawie nie stosuje nakładania rąk. Nie lubi sztywnej, cementującej energii i przestrzegał nas przed jej używaniem. Mówił: – To oczywiście wygodne, ułożyć dłonie na pacjencie i czekać, co się wydarzy. Ale nie całkiem sensowne. Można przeładować, przegrzać. Niech energia w ciele pacjenta porusza się, krąży zgodnie z dynamiczną budową wszechświata.
Jak w umyśle bioterapeuty musi się utworzyć przestrzeń, tak gest bioterapeuty ma zawierać element powietrza. Za gestem rąk idzie informacja z umysłu. Dopiero połączenie wibrującej energii fizycznej i energii myśli stanowi pełen przekaz. Rozumiecie?
Nam jednak niełatwo to wykonać. Czuliśmy się ogromnie zmęczeni i mali. A gdyby się tak nie męczyć. Przyłożyć ręce i poprosić „górę” o uzdrowienie?
To supersytuacja, tyle że nie do przyjęcia. Diabeł też jest w górze.
WSPÓŁODCZUWANIE
Najpierw musicie wejść w stan gotowości do uzyskiwania pomocy. Czegoś, co nazywam prawdziwym współczuciem. To jest owa wspaniała, cudowna strona bioterapii. Kiedy wodzę ręką po człowieku i odczuwam w swoim ciele jego ból, wiem, po co tu jestem. We współodczuwaniu pogłębicie swój własny rozwój, upewnicie się, że jesteście zrealizowani.
Weszli pacjenci. Dziecko i młoda dziewczyna z białaczką – oboje prawie przezroczyści, pozbawieni sił witalnych. Pan Jerzy pokazał nam cały zabieg. Rzeczy proste już umielibyśmy naśladować – oczyszczenie, wspomaganie śledziony. Ale bioterapeuta robił również coś innego, bardziej skomplikowanego. Zdaje się, że działał na skład krwi. W tydzień później stan dziewczynki znacznie się poprawił, jej lepszy wygląd potwierdziła analiza krwi. O chorobie dziewczyny bioterapeuta mówił: pewna dolegliwość. Później do nas: – Nie włazić z butami. Nawet jeśli wiecie coś o pacjencie, zachowajcie dyskrecję, nie przełamujcie jego intymności, jego subtelnych zabezpieczeń. Dziś, w świecie brutalnych uczuć wydaje się to niewiarygodnym pomysłem.
NIE KOMBINOWAĆ
Do zabiegu należy przystępować w równowadze emocjonalnej. Na początek – lekkie ciepło. Za ciepłem idzie informacja – wzmacniam mięsień sercowy. Jeśli choruje serce, sprawdzam tarczycę. Rozpoznaję jej nadaktywność w stosunku do tła. W pewnym momencie energia przebija mi do palca, wtedy już się nie namyślam, nie uskakuję, tylko ją wyciągam, wyciszam. Jeśli jest to kobieta, przy okazji tarczycy badacie jajniki i macicę. Wchodzicie w układ, nie w pojedynczy organ. Jeśli jest zajęte gardło, trzeba popracować nad nerkami i pęcherzem moczowym, bo antybiotyk zdławił wirusa, ale resztki przez krew schodzą do nerek. Człowiek jest jednością, nie sumą organów.
– Szum w uszach? Delikatnie oczyszczamy. Przez cały czas pytacie o odczucia chorego, nie lekceważcie ich. Jeśli działanie nie skutkuje, zmieniam typ zabiegu. Nie zamykajcie się w jednym schemacie, kombinujcie, twórzcie.
– Co zrobić ze skrzywioną przegrodą nosową? – zapytał ktoś. – Do lekarza i na operację.
Pierwsza pomoc? Udzielacie jej tak, jak was uczyli w szkole albo w wojsku. Nie kombinować, nie tracić z oczu fizycznego świata. Masaż kręgosłupa – ucisk, ale nie zwykły siłowy ucisk. Wy przecież działacie energią. Pcham energię w górę, ale jej nie wyprzedzam, zgarniam ją jak szuflą, niech pacjent czuje, jak mu ciepło wchodzi powolutku po plecach. Niech mu będzie miło.
Otłuszczenie wątroby – przekonujecie pacjenta, żeby porzucił słoninę i boczek. Potem dopiero możecie spalać jego własny. Pamiętajcie, że wasze działanie musi się przekładać na fizjologię. Co z tego, że energia krąży bez przeszkód, skoro nerki bolą. Kiedy usłyszycie burczenie w brzuchu pacjenta albo inne krępujące go odgłosy, wtedy dopiero możecie być zadowoleni. Jesteście skuteczni.
UZDRAWIANIE
Podczas kolejnych ćwiczeń pracowałam z koleżanką. Najpierw uzdrawia ona.
– Nareszcie się dowiedziałam, jak będą się czuli nasi pacjenci – zażartowałam, bo wciąż nie mogłam uwierzyć, że potrafimy czegoś dokonać na serio. Grażyna zobaczyła mgłę w rejonie mojego gardła. Prawidłowa diagnoza. Niedawno przeszłam lekką infekcję. Później ja „oglądałam” Grażynkę rękami i… znowu te nieszczęsne nerki? W okolicy nerek zapaliło mi się światełko. Wyczułam coś twardego. Kamienie? – zapytałam niepewnie. Usłyszałam, że też trafiłam. A teraz – pouczyła mnie – rozbij je i sprowadź do moczowodu. W czasie pierwszego zabiegu w życiu miałam kruszyć kamienie nerkowe? Pokornie przyjęłam rolę lasera.
Grażyna wyciągała z mojej głowy ból i zmęczenie, ja oczyszczałam jej zatoki, ładowałam lekkim ciepłem. Nagle zrobiła się jak kwiat maku i krzyknęła: daj trochę chłodu! Straciłam głowę, spanikowałam i zawołałam pana Jerzego. Podszedł spokojnie: Nie bójcie się, nic sobie nie zrobicie. Proszę otworzyć okno. I odczepić się od głowy! Trochę to nerwowe zajęcie – być bioterapeutą.
Przyszła pora na pracę z twardymi energiami: chirurgia kości – tylko tu znajdują zastosowanie silne uderzenia. Nie przy głowie i nerkach. Miałyśmy wzmacniać układ kostny kończyn. Trochę to przypominało krojenie powietrza podwójnymi nożycami rąk. Robiłam przepisowe gesty nad ręką Grażynki. I nagle w pustej przestrzeni między rękami poczułam znajomy kształt, to przecież naprawdę jest kość. Zmysłowo wyczułam kształt niematerialnej kości! Kość eteryczna? Astralna?
Oszołomiło mnie to doznanie. Już się nie dziwiłam, że nasz nauczyciel chciał nas uodpornić na niecodzienne wrażenia. To był dopiero wstęp – zajrzeliśmy do chirurgii fantomowej.
NIE UZALEŻNIAĆ SIĘ OD BIOTERAPII
Następnego dnia przyszła do pana Jerzego pacjentka po grypie. Ledwo weszła, z nosa pociekł mi katar i spuchły ślinianki. Pomyślałam, że współodczuwanie to dobra rzecz, ale… Wrażliwość może być bardzo piękna, nadwrażliwość zaś bywa druzgocąca.
– Pierwsze przykazanie bioterapeuty – troska o siebie, nie pozwolić się zniszczyć. Możecie stosować wszelkie zabezpieczenia, ale i tak nie ma siły, abyście po kilku latach uprawiania tego zawodu byli całkiem zdrowi. Choroby bioterapeutów: reumatyzm, stawy, kręgosłup, alergie, zmiany skórne, grzybice zewnętrzne i wewnętrzne, nie mówiąc o zebranych z pacjentów depresjach i nerwicach. Zanik energii, opadanie z sił, zawał, udar mózgu. Dalej się bawimy? Nie uzależniać się od bioterapii. Szanować siebie!
UZDRAWIANIE NA ODLEGŁOŚĆ
Przyszła kolej na uzdrawianie ludzi z fotografii. – Uwrażliwcie ręce, do roboty. Czujecie aurę? Poczuliśmy. Maciej wymienił jednym tchem dolegliwości mojej znajomej, której zdjęcie dostał do obróbki. Bezbłędnie, bez pudła. Ja niczego nie wyczułam. – Oj, niedobrze. Potem pojawiła się myśl: ona musi być zdrowa! Uzdrawiamy ludzi, działając na fotografie. Nie mogłam uwierzyć, że się nam to udało.
Potem były dni ciężkiej pracy. Wykłady z medycyny chińskiej i energetycznej, z anatomii i fizjologii, trochę bardziej skomplikowana technika zabiegów i praktykowanie, praktykowanie. Wykłady z filozofii, etyki i ze sztuki życia. Nauka uzdrawiania na odległość. Praca do granic sił uczniów i nauczyciela. I rezultat: Nauczyliśmy się samodzielnie i skutecznie przeprowadzać zabieg. Potrafimy twórczo myśleć, ale i powstrzymywać fantazję. Jesteśmy dynamiczni, ale rozważni. Wiemy, jak nie zaszkodzić pacjentowi. W nagrodę czekała nas podróż „zagraniczna”. Za granicę ciała, astralna. Jerzy Strączyński uczył nas podróżowania ciałem zapasowym, zupełnie bezpiecznie.
PODRÓŻ ASTRALNA
– Przywołajcie miejsce i czas, w którym czuliście się szczęśliwi. Tym ciałem i z tamtego miejsca dzisiaj startujemy…
W moim obrazie bezpiecznego szczęścia jest polana tatrzańska i pies. Chciałam pofrunąć z kochaną, nieżyjącą Dianą. Już trzymałam ją za obrożę, gdy pan Jerzy popatrzył na mnie: Nic z tego, zwierzęta zostawiamy w domu. Skąd wiedział?
Fruwaliśmy nad Tatrami, unosiliśmy się nad Himalajami łagodnie różowymi w jesiennej mgle, a potem weszliśmy do wnętrza ziemi. I znowu wyżej, w czystą krainę przestrzeni metafizycznej. – Tylko nie za wysoko, miejcie świadomość przyciągania ziemi, proszę się nie urywać. Skąd wiedział, że to się nam marzy? Trudno, wróciliśmy, za to naprawdę wypoczęci.
Zdaliśmy egzaminy, mamy dyplomy. Uwierzywszy we wszystko widziane niewidzialne, w jedno nie umiemy uwierzyć: naprawdę mogliśmy to zrobić?!
Sonia Fischer
Wybrane dyplomy i odznaczenia
.
Ostatnia aktualizacja: 15.04.2025