Relacje z kursów i warsztatów
Zapraszam naszych kursantów do podzielenia się swoimi doświadczeniami z kursów i warsztatów.
Najnowsze relacje
Na kurs pierwszego stopnia bioenergoterapii trafiłyśmy za namową koleżanki, która powiedziała nam wprost “musicie pójść do p. Jerzego Strączyńskiego, to czego tam doświadczycie jest nie do opisania”.
Pomimo faktu, iż raczej nie przyszłoby nam do głowy by zapisać na tego typu szkolenie, posłuchałyśmy ponieważ serce wręcz wrzeszczało: “ma rację”.
Podczas pierwszego spotkania, Pan Jerzy oraz Pani Kasia kładli ogromny nacisk na technikę wykonywania ruchów, gdyż właściwe prowadzenie rąk jest bardzo ważne przy każdym zabiegu bioenergoterapii. Praca była bardzo intensywna i momentami można powiedzieć mozolna, jednak Pan Jerzy zawsze wiedział kiedy zrobić przerwę i uraczyć nas jedną z fascynających opowieści zarówno z własnego doświadczenia pracy bioenergoterapeuty jak i szerokiego zbioru prywatnych, pasjonujących opowieści. Każda z nich była niesamowicie szczera, prawdziwa lecz nie w każdej znalazł się tzw. happy-end w naszym rozumieniu, choć z pewnością każde wydarzenie miało swój wyższy cel.
Każda jedna z przekazywanych technik bioenergoterapii była opisywana w bardzo precyzyjny sposób – byliśmy miliony razy poprawiani: kiedy był czas na pracę, był czas na pracę – kiedy przerwa, to przerwa… choć tak naprawdę ani Pani Kasia ani Pan Jerzy przerwy nie mieli. Każdy z nas dbał by zasypać naszą kadrę milionem pytań i nikt nie pozostał bez odpowiedzi w swojej sprawie.
Doświadczenie Pana Jerzego w pracy nauczyciela akademickiego z pewnością ma swoje duże odzwierciedlenie w umiejętności dzielenia się wiedzą. Co więcej, pomimo infekcji i chwilowego osłabienia podczas pierwszego spotkania, zarówno Pan Jerzy jak i Pani Kasia stawiali nam bardzo wysoko poprzeczkę – nie dali nam odczuć w żaden sposób swojego osłabienia i tak czy siak mieli siłę dać nam trochę w kość ilością wiedzy i ćwiczeń do wykonania.
Jedno – a właściwie kilka rzeczy jest pewnych. Pan Jerzy Strączyński to człowiek o przepięknym sercu,ogromnej pasji do swojej pracy, niesamowitych zdolnościach którymi dzieli się z każdym kursantem. Ponadto Panu Jerzemu zależy by jak najwięcej dobrych
bioenergoterapeutów znalazło się wśród nas i by praca którą wykonują była na jak najwyższym, i najbardziej etycznym poziomie. Nie wyobrażają sobie bioenergoterapii bez połączenia z medycyną konwencjonalną i jak sam Pan Jerzy przyznaje – “zgadywać nie będzie: proszę powiedzieć co powiedział lekarz, co mówią wyniki, jaka jest diagnoza?”, bez tego często nie rusza dalej a jeśli nie słyszał o danym schorzeniu potrafi powiedzieć wprost – “nie mogę pomóc jeśli nie wiem co to jest”. Naszym zdaniem to ogromny plus ponieważ każdy z nas ma prawo nie wiedzieć, nie każdy jednak ma chęć przyznać się do tego.
Pani Kasia – żeńska energia z równie ogromną wiedzą i doświadczeniem, cały czas rozdająca uśmiechy, wspierająca i stanowcza. Wymagająca i “nie obijamy się, pracujemy” zawsze na najwyższym z możliwych poziomów. Z tym niesamowitym Duetem – po prostu wiesz (nawet jeśli wcześniej nie wiedziałeś!) po co tam Jesteś.
To co się wydarzyło, w całej swojej istocie to magia i doświadczenie “nie z tego świata”.
Co zabrałam ze sobą? Przede wszystkim energetyczne BHP, wiedzę na temat tego co nas otacza, co niewidzialne a jednak widzialne, wiarę, cały ogrom informacji ale i promyczek serduszka Pana Jerzego i Pani Kasi, którym dzielą się po równo z każdym z kursantów. Cały czas powtarzają że “będą, że są zawsze dla Nas”. Niech ta przepiękna misja trwa, niech jak najwięcej z Was jedzie na spotkanie z tą niesamowitą Dwójką – to zmieni Wasz świat, Wasze postrzeganie.
To droga w głąb siebie, najpiękniejsza do wyobrażenia podróż, jedna z najważniejszych – bez odbycia tej podróży praca z energią jak i bioenergoterapia nie ma sensu, zupełnie.
Czy Jesteście gotowi na taki ogrom pozytywności, miłości i piękna? My tak, zdecydowanie a najlepsze jest to, że jest to bilet w jedną stronę.
Nie mamy też wątpliwości, że to początek naszej przygody na tym pokładzie, kolejne spotkania przed nami – będziemy!
Dziękujemy,
Ania F. i Agata G.
W połowie grudnia 2024 r. uczestniczyłam w Warsztatach II st. BIOTERAPII w Warszawie prowadzonym przez Panią Kasię i Pana Jerzego.
Był to już kolejny kurs, ponieważ pierwszy bez reszty zajął moją uwagę i tchnął wolę sprawczości w moje życie, i naturalnym, w moim przypadku, stała się chęć kontynuacji.
Sposób przekazywania wiedzy, wskazówki praktyczne oraz duża dawka humoru w połączeniu sprawiło, że czas warsztatów stał się niezapomnianą wędrówką nieograniczoną w czasie i przestrzeni.
Dodatkowo, w ramach ćwiczeń, udało mi się (również po cichu miałam taką intencję i zdecydowanie przez warsztatami) przedłożyć Panu Jerzemu zdjęcie mojego dziecka, które od jakiegoś czasu borykało się z problemami fizycznymi, jak i w pewnym stopniu mentalnymi.
Mimo wnikliwej obserwacji zabiegu na zdjęciu, nie jestem w stanie stwierdzić, co dokładnie Pan Jerzy zrobił, ale wkrótce okazało się, że zabieg był bardzo skuteczny.
Z każdym dniem obserwuję z radością, jak, z jednej strony, poprawia się stan fizyczny dziecka, a z drugiej strony, jak dziecko łagodnieje i staje się pogodne, dobre dla siebie i innych.
Jestem bardzo wdzięczna i chciałabym wyrazić słowa pełne uznania pięknej i charyzmatycznej parze – Kasi i Jerzemu 🙂
Ela z Białegostoku.
Uczestniczyłem wraz z moją partnerką w prowadzonym przez Pana Jerzego Strączyńskiego kursie bioenergoterapii pierwszego stopnia w Krakowie 2022 r.
Pan Jerzy przekazał nam na kursie bezcenną wiedzę i wspaniałe umiejętności, które sam zdobywał przez ponad 30 lat.
Jako nauczyciel bioenergoterapii Jerzy Strączyński wyróżnia się holistycznym, a jednocześnie rzeczowym podejściem do tematu, opartym na faktach i rzetelnej wiedzy. Dobrym przykładem tego jest uwzględnienie na kursie zasad BHP przy pracy z energią. Jego nauki są poparte ćwiczeniami, tak też poszczególne zagadnienia są na bieżąco weryfikowane poprzez zajęcia praktyczne. W ten sposób w krótkim czasie przechodzimy metamorfozę z laika do bioenergoterapeuty posiadającego rzeczywiste umiejętności, które można odczuć na własnej skórze.
Dla mnie jednak sam kurs i wszystko to co się na nim wydarzyło dopiero zapoczątkowały ciąg niezwykłych zdarzeń, które miały miejsce po nim, a dały mi one prawdziwy dowód wiary, którego tak długo poszukiwałem w swoim życiu.
Ostatniego dnia kursu zaraz przed naszym rozstaniem Pan Jerzy, jako że obydwoje z moją partnerką jesteśmy wierzący, zasugerował abyśmy udali się na krótką pielgrzymkę do Sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Łagiewnikach. Tak też zrobiliśmy i w Sanktuarium znaleźliśmy się późnym wieczorem tego samego dnia trochę rozczarowani tym, iż nie zdążyliśmy na ostatnią mszę.
Na miejscu od razu wyczuliśmy silne wibracje i wszechobecną energię. Dzięki nabytym na kursie zdolnościom wyczuwania energii głównie poprzez dłonie, które uwrażliwił nam na energię osobiście Pan Jerzy udało nam się zlokalizować jej źródło.
Był nim obraz „Jezusa Miłosiernego”. Stanąłem w półmroku przed obrazem, na który padało delikatne światło. Trudno to mnie prostemu człowiekowi ubrać w słowa i jedyne co przychodzi mi na myśl, to że ten obraz jest po prostu w jakiś niezwykły sposób żywy i święty. Pulsuje niesamowitą energią i światłem, a promienie wychodzące z rany Jezusa Chrystusa wychodzą poza ramy obrazu i padają na wprost tego kto na niego patrzy.
Kiedy wyciągnąłem rękę w kierunku obrazu to od góry głowy wpłynęła we mnie kojąca energia, która uspokajała, zupełnie tak jakbym wrócił po długiej podróży do domu i położył się bezpieczny w swoim łóżku. Poczułem błogostan, a jednocześnie wielkie wzruszenie, jak gdybym zobaczył od dawna niewidzianego przyjaciela i jeszcze coś… czego już nie potrafię opisać żadnymi słowami.
Zupełnie nie przejmując się ludźmi, którzy akurat wychodzili z kościoła, stałem tak wpatrzony w ten cudowny obraz z uśmiechem na twarzy i łzami w oczach. Ludzie przechodzili odwróceni plecami do obrazu jak lunatycy ślepi na cud, którego ja byłem świadkiem.
Pomyślałem wtedy, że to dowód wiary, którego tak długo szukałem.
Pomyślałem też, że nie doświadczyłbym tego, gdyby nie Pan Jerzy i dar, który mi podarował.
Przytuliłem do siebie moją partnerkę, która wraz ze mną doświadczyła tej niezwykłej energii i powiedziałem do niej:
„To zmienia wszystko. Nasze życie już nigdy nie będzie takie same jak przedtem”
Myślę, że to właśnie miłość i troska płynie z tej energii. Ona leczy duszę, pomaga wybaczyć samemu sobie i daje nadzieję.
Później od księdza z Sanktuarium dowiedziałem się że ten cudowny obraz czasami wybiera sobie ludzi, którzy później pozostają z nim połączeni energetycznie i tak rzeczywiście stało się w moim przypadku.
Czasami korzystam z tej energii podczas zabiegu na kimś chorym, ale nie zawsze jest mi ona dana, bo to nie ja ostatecznie decyduję kto ją otrzyma.
Skończenie kursu na bioenergoterapeutę i uzyskanie umiejętności leczenia energią było dla mnie dużym krokiem naprzód w rozwoju osobistym i lekcją, której nigdy nie zapomnę. Jednak o wiele piękniejsze było przejrzeć na oczy i na nowo odnaleźć w sobie wiarę. Za to Panu Jerzemu Strączyńskiemu z głębi serca dziękuję.
Z życzeniami zdrowia i radości
Dawid W.
„Jerzy Strączyński to osoba znana w przestrzeni polskiej ezoteryki. Wiele lat temu mój tata zdecydował się na uczestnictwo w jego kursie i mówił wtedy o tym, że przyjeżdżali do niego ludzie, którzy mieli już swoją praktykę i tutaj potrzebowali jeszcze pewnego usystematyzowania wiedzy lub zapoznania się z tym fascynującym, niewidzialnym dla większości ludzi światem. Tutaj bowiem można nauczyć się prawdziwego warsztatu.
Potrzebowałem wielu lat, żeby dojrzeć do tego aby otworzyć się na słuchanie i przyjmowanie wiedzy. Moment, kiedy ponownie usiadłem w szkolnej ławce przypomniał mi o tym, że chcąc się rozwijać, potrzebuję się uczyć. Będąc w sobotę na kursie zdałem sobie sprawę, że nadal nie jestem gotowy i dopiero w niedzielę rano dotarło do mnie to, czego naprawdę chce nauczyć nas pan Jerzy Strączyński.
Odpowiedź jest prosta – wszystkiego, czego się dowiedział w swoim życiu, co może nam pomóc dojść do wewnętrznego mistrzostwa. Pan Jerzy nie sprzedaje bajek, nie mówi skomplikowanym językiem, nie stara się pokazać że potrafi więcej niż mu się wydaje – dzieli się tylko tym, czego jest już pewny. Daje to, w co wierzy i to, o czym wie.
W szczególności spodobało mi się to, jak mówił o uzdrowicielach oraz o tym w jaki sposób możemy pomagać drugiemu człowiekowi będąc w pełni świadomości, zamiast oddając się w ręce nieznanych sił aby być tylko „biernym naczyniem i kanałem” przez który „coś” płynie. Pytanie brzmi – co to jest?
Kiedyś usłyszałem o Panu Jerzym, że jest po prostu rzemieślnikiem który nauczył się paru technik i do dziś zarabia na tym pieniądze. Będąc na kursie u niego, zrozumiałem że jest to rzemieślnik, który niesamowicie odpowiedzialnie podchodzi do swojej pracy. Traktuje tą profesje z godnym podziwu szacunkiem. Słuchając go, przekonałem się również o tym, że jest to jednocześnie artysta, który zachęca nas do szukania prawdy w sobie, co pozwoli nam l odkrywać wciąż nowe techniki w tym zawodzie.
Podejście Pana Jerzego cechuje coś, co niegdyś świętej pamięci o. Pawlukiewicz określił lekarstwem na chorą pychę. Jest on człowiekiem pełnym zdrowej dumy. Zna wartość przekazywanej przez siebie wiedzy, jednocześnie nie brakuje mu pokory, aby dalej się rozwijać i czerpać nauki od swojego mistrza.
Podczas spotkania dużo rozmawialiśmy również o stosunku kościoła katolickiego do bioenergoterapii. Rozumiem już dlaczego kościół w pewnych przypadkach uważa bioenergoterapię za coś, co bardziej może nam i innym zaszkodzić niż pomóc. Musimy zrozumieć, że chcąc być profesjonalistami nie możemy być ignorantami którzy położą po prostu ręce na ciało pacjenta z intencją „i niech się dzieje”. Nie wiemy bowiem jakie siły przez nas działają i czego będą chciały za „pomóc”. Koszt uzdrowienia w momencie gdy nie jesteśmy na nie gotowi, musi zostać poniesiony.
Jeśli ktokolwiek liczy na to, że pójdzie na kurs, nauczy się paru technik i prostego zawodu nieświadomego nakładania dłoni, stanowczo odradzam spotkanie z Panem Strączyńskim. Jeśli natomiast chcesz naprawdę zrozumieć jak pomagać innym i bierzesz za to pełną odpowiedzialność, jesteś gotowy zgłębiać wiedzę i rozwijać się jako przyszły bioenergoterapeuta, jest to miejsce stworzone dla Ciebie.
Czy masz zdolności bioenergoterapeutyczne? Każdy je ma. Czy jesteś gotowy na ciężką pracę i masz w sobie wystarczająco dużo pokory, aby słuchać i uczyć się od człowieka, który większość życia poświęcił na doskonalenie siebie? Jeśli tak, polecam z czystym sumieniem rozpoczęcie tej fascynującej przygody.”
Z wyrazami szacunku,
Marek S.
Wyróżnione – które ukazały się w czasopismach
– Usiłuje pani zobaczyć aurę? Nie ma co się wysilać. W ten sposób zepsuje pani oczy. Trzeba przyjechać, usiąść i zobaczyć – powiedział Jerzy Strączyński. – Zapraszam.
Nikt z nas nie wiedział, w jaki sposób dobiera sobie uczniów. Nie machał nad nikim wahadełkiem, nie oglądał dłoni, nie grymasił nad kolorami aury. Popytał o sprawy codzienne i pilnie słuchał.
CZYM JEST BIOTERAPIA?
Pierwsze chwile zajęć poświęcił na opis zawodowych zachowań i ról, w jakich nigdy by nie chciał oglądać swoich uczniów.
– Stoi sobie taki, przewraca oczami, wznosi je do nieba i gada, że mu duch przewodni nakazał, by leczyć wątrobę. Nie bardzo wie, gdzie leży wątroba, bo i po co, skoro duch to wie, a on się kontaktuje z wyższymi energiami. Sam nie leczy, to niewidzialna ręka chodzi po pacjencie, wszystko mu się samo… To się nazywa, wiecie, nawiedzenie.
Musieliśmy zatem wziąć książki i uczyć się systematycznie w domu anatomii z fizjologią. Wszyscy w tej grupie z wykształcenia są humanistami. – Czy naprawdę musimy znać te wszystkie kości i kombinacje nerwów? – zapytał ktoś. – Ależ nie musicie. Chyba żebyście chcieli być skuteczni – zadał cios.
Nie tyle terminologia fachowa jest ważna, ile znajomość realiów. Abyśmy umieli dotrzeć w głąb ciała człowieka informacją i wyobraźnią.
Minęła pierwsza godzina. Już wiemy, kim nie jesteśmy. Wybrańcami. Czym nie jest bioterapia? Popisem aktorstwa. Duchowym oszołomieniem. – Czym zatem jest? – zapytaliśmy. – Jak to, czym? Rzemiosłem. Ja w każdym razie chcę – powiedział bioterapeuta – abyście jeszcze długo tak myśleli. Uśmiechnął się przekornie i rzucił to swoje niesamowite, ukośne spojrzenie, a nam jakoś minął stres.
Ładne rzemiosło! Oto weszła pacjentka, która zgodziła się na zabieg w obecności słuchaczy. Dziewczyna usiadła plecami do bioterapeuty, a ten wykonał nad jej głową jakieś dziwne gesty. Pytał, bardzo delikatnie, o relacje uczuciowe w jej rodzinie. Kobieta odpowiadała, nie dziwiąc się, skąd on tym wie. To my się dziwiliśmy. Później powiedział: – To bardzo proste. Człowiek dotyka drugiego człowieka i w głowie powstają gotowe obrazy. Czy na pewno trafne, trzeba się tylko dopytać.
– Nigdy nie zostaniemy bioterapeutami – pomyślałam.
ENERGIA UCZUĆ
– Taka wiedza przychodzi z czasem, razem z doświadczeniem – jakby odpowiadał na moje wątpliwości. – Pojawi się, kiedy będziecie rozpoznawać energie uczuć. Próbujcie na początek rozpoznawać je w sobie. Odczytywać energię i mowę ciała – jakie ono jest, kiedy jesteście smutni. Albo szczęśliwi. Spięte? A może unosi się do nieba? Zadanie domowe: nocami czytać Junga. A teraz ręce, proszę.
Wyciągnęłam dłonie grzbietem w dół. Dłonie w takim geście są zawsze bezbronne. Pan Jerzy kreślił nad nimi kręgi, zataczał koła. – Czujesz energię? – Tak – usłyszałam siebie mówiącą: jest, idzie do palców i w górę ku łokciom. – Źle! Zatrzymaj! Pierścień przy nadgarstku. Trzymaj energię w dłoniach! Tylko dłoń – zakreślił niewidzialne linie nad palcami. – Jest? – Jest – odpowiedziałam znów automatycznie, zdumiona intensywnością wrażenia. Prąd elektryczny? Przebija z jednego palca na sąsiednie, jakby wszystkie kości się zajęły i zapłonęły od wewnątrz. – Dobrze! Teraz opuszki palców razem, ku sobie. Cofać, rozciągać i znowu zbliżać. Masz igiełki? Szpileczki? – Mam, nitki. Ależ się ciągną, jak guma. – Źle. Nic nam z niteczek. Muszą być szpilki, ostre. – Chwilka. Mam. Z niedowierzaniem oglądałam własne ręce. Zmiany nie zobaczyłam, a przecież wiedziałam, że to nie te same dłonie. Czułam wypalanie i te ślady, i ścieżki. Już nie były tylko rękami. Miały być narzędziem. Do czego? Tego jeszcze nie wiedziałam. Wiedziałam natomiast, że chwila po „zamianie” rąk wcale nie była miła. Szok, zawieszenie w próżni.
CHWYTANIE ŚWIATŁA W DŁONIE
Później stanęliśmy naprzeciwko siebie. Dłonie blisko ciała partnera. Mistrz rzucił krótkie polecenie: łapcie światło w dłonie! Poczułam uderzenie, jakby ktoś wstawił mi w ręce zamiast ciała gorące przezroczyste szkło. – Dobrze. Teraz, uwaga! Podajecie światło dalej. Jasny strumień światła przeleciał przez moje dłonie do ciała partnera. – I jeszcze raz, silniej – krzyknął. – Już!
Zrobiliśmy to, a raczej pozwoliliśmy, aby to się działo. Błysk i… cisza. – No, złapaliście, wszyscy! Doświadczyliście tego!
Wzruszenie znieczulało umysł. Potem przyszła myśl: Co się tutaj stało? Mamy światło w dłoniach. Stał się cud? Skąd się wzięło to światło?
– Bez wiary, jakkolwiek to rozumiecie, nigdy byście nie uzyskali dostępu do tego rodzaju uzdrawiającej energii. To tyle. I nic ponadto!
CHOROBA BIOTERAPEUTYCZNA
– Mamy dar, jesteśmy wspaniali, wyrośliśmy ponad szary tłum. To sobie pomyśleliście? Tak się właśnie zaczyna choroba bioterapeutyczna. Potem będzie jeszcze gorzej. Zaczniecie pomagać ludziom i poczujecie się panami życia i śmierci. I tracicie kontakt z rzeczywistością, z bliskimi, bo – jak sobie wyobrażacie – staliście się inni. I przez to naprawdę stajecie się inni. Głupsi. Szukacie towarzystwa takich jak wy i godzinami gadacie o uzdrowieniach. Dookoła was robi się pustka. Wtedy proszę nie wariować, tylko wychodzić do normalności.
Tego już za wiele! Światło w dłonie i jednocześnie kubeł zimnej wody? Na szczęście można nie uwierzyć. – Mnie to nie dotyczy, jestem trzeźwa – pomyślałam. Do czasu, kiedy i mnie to w jakimś stopniu dopadło. I już wiem, jak wysoka jest cena za łapanie światła.
PRZEKAZYWANIE ENERGII
Na razie pierwsza lekcja posługiwania się światłem. Mieliśmy wyczuć „nowymi” rękami kształt nerek. To łatwe. Na dłoni odcisnęły się dwa podłużne kształty. Ćwiczyliśmy przekazywanie energii wprost do chorego narządu.
– Wewnątrz waszych dłoni, w samym środku światła jest jeszcze intensywniejsze światełko. Macie? Tak. W samym centrum ręki się rozjarza jeszcze intensywniej. Macie gorąco? Macie światło? To pchnąć je w nerki!
„Strzeliłam” z ręki w partnera i poczułam, jakby jego nerka podskoczyła mi w dłoniach. – To się chyba nie dzieje naprawdę?!
– Zapewniam, że tak, ale odtąd proszę zapamiętać: pracujecie z wysokimi energiami i wszystko, co robicie, będzie miało skutek.- Nie do wiary – pomyślałam patrząc na ręce. – One naprawdę mogłyby uszkodzić komuś ciało? Zrobić coś dobrego lub złego? – Po raz pierwszy poczułam w tej fascynującej przygodzie drugie dno. Jest dar, ale i ciężar daru. Nie tylko radosna zabawa w uszczęśliwianie bliźniego, ale i odpowiedzialność.
KONTROLOWANIE ENERGII
Partner „przyłożył” mi światłem w wątrobę. Lekki szok. Przecież to jest rzeczywista siła! Jerzy Strączyński kazał mi usiąść i z pewnej odległości skierował rękę w stronę mego splotu słonecznego. Zobaczyłam coś niezwykłego, jakby pomiędzy jego dłonią a moim żołądkiem układała się mozaika w pawich kolorach. Coś bardzo skomplikowanego, a subtelnego. Przywidzenie? Na drugi dzień powtórzyło się to samo, kiedy pan Jerzy robił zabieg dziewczynce z białaczką. Gra wyobraźni? Skąd!
PRZESTRZENIE UMYSŁU
– Wszystko to istnieje naprawdę w waszym umyśle. Jest zewnętrzna przestrzeń, taka jak niebo, i owa tajemnicza przestrzeń wewnętrzna. W niej pojawiają się myśli i wyobrażenia. Powstaje w nich rzeczywisty świat naszych wyobrażeń. Paradoks, ale tego zjawiska nie da się inaczej określić. – Element przestrzeni wewnętrznej pozwala, aby się w niej zamanifestowało wszystko. Kiedy zamykacie oczy, chcecie doświadczyć jak najwięcej przestrzeni wewnętrznej, a jednocześnie odcinacie się od zewnętrznej. I powstaje dualizm – jest coś wewnątrz i coś na zewnątrz. Ale kiedy przezwyciężymy ten dualizm, kiedy oczy otwieramy powoli, jedno i drugie doznanie łączy się ze sobą. I popatrzcie: świat na zewnątrz i wewnątrz wcale się tak bardzo nie różni. W istocie jest przecież tym samym.
Obserwowaliśmy obrazy za zamkniętymi i otwartymi oczami, przestrzeń zewnętrzną i tę drugą. Coraz bardziej jednak wchodziliśmy do wewnętrznej. Czułam się tak, jakbym siedziała na bezludnej wyspie otoczonej parującą mgłą. Nie, to nie stan hipnotyczny, to coś subtelniejszego…
Zobaczyłam pana Jerzego siedzącego na tle białej ściany, a dookoła niego przejrzysty, krystaliczny cień, jakby podbarwiony nierównym, zimnym światłem. Nie widziałam koloru, tylko tę mglistą przejrzystość. Trwało to jakiś czas – cień zmienił kształt, w pewnej chwili wyciągnął się w stronę drzwi, jakby chciał nam uciec. Nagle na tle ciemnego ubrania pojawił się rysunek, coś co kształtem przypominało płuca! Patrzyłam zaszokowana. Ujrzałam, jak zacierała się granica między ciałem naszego nauczyciela a jego cieniem. W końcu pozostał tylko cień. Zanikły kontury ciała, on sam zamienił się w mgłę, jakby rozpuszczał się nam w świetle. Naraz poczułam, jakby i moje ciało stawało się szkłem. Nagle czar prysnął. Mistrz wstał z krzesła.
– Dość, dalej już was nie zabieram.
Był wyczerpany. Spora cena za fascynujące widoki. Znaleźliśmy się w atmosferze bardzo podwyższonej energii, która wnikała w nas. Co on z nami zrobił?
– Nic takiego, trochę tylko poszerzyłem przestrzeń w waszym umyśle, robię w waszej energetyce miejsce, aby mogło się przydarzyć to, czego doświadczyliście. Rozrzedzam wam powietrze. Być może owa przestrzeń zacznie się zawężać, ale pamięć doświadczenia zostanie – już się go nie straci. Pamiętajcie o nim. Przy stawianiu diagnozy trzeba dać umysłowi przestrzeń. Wtedy dostaniecie odpowiedź.
ĆWICZENIE Z PARTNEREM
– Zamykacie oczy, otwieracie – ta sama przestrzeń? Złapcie obraz z zewnątrz. Jak to jest, oczy zamknięte, a widać… Przestrzeń zewnętrzna i ta za zamkniętymi oczami jest jednym.
Niesamowite. Za zamkniętymi oczami zobaczyłam wokół swojego partnera tak jaskrawą aureolę, jak na ikonie, z barw złotych i czerwonych. Otworzyłam oczy i znikła, niestety. Chociaż… w okolicy szyi pojawił się cień przejrzystoniebieski. A on spostrzegł srebrny wieniec dookoła mojej szyi.
Opowiadaliśmy, co widzieliśmy. Nie, nie było oszustwa. Wszyscy zobaczyli jasny „cień” wokół postaci naszego nauczyciela, jego wędrówkę ku drzwiom, coś jakby rozpuszczenie się ciała.
ENERGETYCZNA NIĆ
Następnego dnia Jerzy Strączyński poprowadził wykład z „energetyki zaświatów”.
– Czasem coś takiego tkwi w nas. Jakieś przywiązanie, wspomnienie. W chwili silnych emocji może się nawet zamanifestować w formie wizji. Ale nie łączcie się z tym doświadczeniem. Niech wasz umysł i wasze emocje do niczego przesadnie się nie kleją, bo wówczas stwarzacie z doświadczeniem karmę. A nie ze wszystkim warto się kiedyś spotykać.
Najpierw przeciągaliśmy energetyczną nić przez głowę partnera. Jest to ćwiczenie na kontakt lewej ręki z prawą. Trzeba wyczuć, jak nasza energia zagłębia się w cudzym ciele. Jak można nią wewnątrz manewrować. Przychodziło to nam bez trudu, a pan Jerzy patrzył na nas trochę jak na kociaki bawiące się kłębkiem nici, pilnując tylko, abyśmy ich zbytnio nie zaplątali. I tyle. Dla nas był to już koniec roboty w tym dniu. Mistrz zaś pokazał nam jeszcze podstawy własnego warsztatu. Imitował zabieg, demonstrował gesty oczyszczania, sygnały przesyłania energii do chorego narządu. Patrzyliśmy na jego ręce. Ruchy płynne, miękkie – trochę jak u pianisty, trochę jak u maga – i pełne tajemnic. Jerzy Strączyński bardzo szybko odarł je z tajemniczości. Okazało się, że są logicznie pomyślane, mają precyzyjne znaczenie, są raczej gestami umysłu niż rąk.
Nasz nauczyciel prawie nie stosuje nakładania rąk. Nie lubi sztywnej, cementującej energii i przestrzegał nas przed jej używaniem. Mówił: – To oczywiście wygodne, ułożyć dłonie na pacjencie i czekać, co się wydarzy. Ale nie całkiem sensowne. Można przeładować, przegrzać. Niech energia w ciele pacjenta porusza się, krąży zgodnie z dynamiczną budową wszechświata.
Jak w umyśle bioterapeuty musi się utworzyć przestrzeń, tak gest bioterapeuty ma zawierać element powietrza. Za gestem rąk idzie informacja z umysłu. Dopiero połączenie wibrującej energii fizycznej i energii myśli stanowi pełen przekaz. Rozumiecie?
Nam jednak niełatwo to wykonać. Czuliśmy się ogromnie zmęczeni i mali. A gdyby się tak nie męczyć. Przyłożyć ręce i poprosić „górę” o uzdrowienie?
To supersytuacja, tyle że nie do przyjęcia. Diabeł też jest w górze.
WSPÓŁODCZUWANIE
Najpierw musicie wejść w stan gotowości do uzyskiwania pomocy. Czegoś, co nazywam prawdziwym współczuciem. To jest owa wspaniała, cudowna strona bioterapii. Kiedy wodzę ręką po człowieku i odczuwam w swoim ciele jego ból, wiem, po co tu jestem. We współodczuwaniu pogłębicie swój własny rozwój, upewnicie się, że jesteście zrealizowani.
Weszli pacjenci. Dziecko i młoda dziewczyna z białaczką – oboje prawie przezroczyści, pozbawieni sił witalnych. Pan Jerzy pokazał nam cały zabieg. Rzeczy proste już umielibyśmy naśladować – oczyszczenie, wspomaganie śledziony. Ale bioterapeuta robił również coś innego, bardziej skomplikowanego. Zdaje się, że działał na skład krwi. W tydzień później stan dziewczynki znacznie się poprawił, jej lepszy wygląd potwierdziła analiza krwi. O chorobie dziewczyny bioterapeuta mówił: pewna dolegliwość. Później do nas: – Nie włazić z butami. Nawet jeśli wiecie coś o pacjencie, zachowajcie dyskrecję, nie przełamujcie jego intymności, jego subtelnych zabezpieczeń. Dziś, w świecie brutalnych uczuć wydaje się to niewiarygodnym pomysłem.
NIE KOMBINOWAĆ
Do zabiegu należy przystępować w równowadze emocjonalnej. Na początek – lekkie ciepło. Za ciepłem idzie informacja – wzmacniam mięsień sercowy. Jeśli choruje serce, sprawdzam tarczycę. Rozpoznaję jej nadaktywność w stosunku do tła. W pewnym momencie energia przebija mi do palca, wtedy już się nie namyślam, nie uskakuję, tylko ją wyciągam, wyciszam. Jeśli jest to kobieta, przy okazji tarczycy badacie jajniki i macicę. Wchodzicie w układ, nie w pojedynczy organ. Jeśli jest zajęte gardło, trzeba popracować nad nerkami i pęcherzem moczowym, bo antybiotyk zdławił wirusa, ale resztki przez krew schodzą do nerek. Człowiek jest jednością, nie sumą organów.
– Szum w uszach? Delikatnie oczyszczamy. Przez cały czas pytacie o odczucia chorego, nie lekceważcie ich. Jeśli działanie nie skutkuje, zmieniam typ zabiegu. Nie zamykajcie się w jednym schemacie, kombinujcie, twórzcie.
– Co zrobić ze skrzywioną przegrodą nosową? – zapytał ktoś. – Do lekarza i na operację.
Pierwsza pomoc? Udzielacie jej tak, jak was uczyli w szkole albo w wojsku. Nie kombinować, nie tracić z oczu fizycznego świata. Masaż kręgosłupa – ucisk, ale nie zwykły siłowy ucisk. Wy przecież działacie energią. Pcham energię w górę, ale jej nie wyprzedzam, zgarniam ją jak szuflą, niech pacjent czuje, jak mu ciepło wchodzi powolutku po plecach. Niech mu będzie miło.
Otłuszczenie wątroby – przekonujecie pacjenta, żeby porzucił słoninę i boczek. Potem dopiero możecie spalać jego własny. Pamiętajcie, że wasze działanie musi się przekładać na fizjologię. Co z tego, że energia krąży bez przeszkód, skoro nerki bolą. Kiedy usłyszycie burczenie w brzuchu pacjenta albo inne krępujące go odgłosy, wtedy dopiero możecie być zadowoleni. Jesteście skuteczni.
UZDRAWIANIE
Podczas kolejnych ćwiczeń pracowałam z koleżanką. Najpierw uzdrawia ona.
– Nareszcie się dowiedziałam, jak będą się czuli nasi pacjenci – zażartowałam, bo wciąż nie mogłam uwierzyć, że potrafimy czegoś dokonać na serio. Grażyna zobaczyła mgłę w rejonie mojego gardła. Prawidłowa diagnoza. Niedawno przeszłam lekką infekcję. Później ja „oglądałam” Grażynkę rękami i… znowu te nieszczęsne nerki? W okolicy nerek zapaliło mi się światełko. Wyczułam coś twardego. Kamienie? – zapytałam niepewnie. Usłyszałam, że też trafiłam. A teraz – pouczyła mnie – rozbij je i sprowadź do moczowodu. W czasie pierwszego zabiegu w życiu miałam kruszyć kamienie nerkowe? Pokornie przyjęłam rolę lasera.
Grażyna wyciągała z mojej głowy ból i zmęczenie, ja oczyszczałam jej zatoki, ładowałam lekkim ciepłem. Nagle zrobiła się jak kwiat maku i krzyknęła: daj trochę chłodu! Straciłam głowę, spanikowałam i zawołałam pana Jerzego. Podszedł spokojnie: Nie bójcie się, nic sobie nie zrobicie. Proszę otworzyć okno. I odczepić się od głowy! Trochę to nerwowe zajęcie – być bioterapeutą.
Przyszła pora na pracę z twardymi energiami: chirurgia kości – tylko tu znajdują zastosowanie silne uderzenia. Nie przy głowie i nerkach. Miałyśmy wzmacniać układ kostny kończyn. Trochę to przypominało krojenie powietrza podwójnymi nożycami rąk. Robiłam przepisowe gesty nad ręką Grażynki. I nagle w pustej przestrzeni między rękami poczułam znajomy kształt, to przecież naprawdę jest kość. Zmysłowo wyczułam kształt niematerialnej kości! Kość eteryczna? Astralna?
Oszołomiło mnie to doznanie. Już się nie dziwiłam, że nasz nauczyciel chciał nas uodpornić na niecodzienne wrażenia. To był dopiero wstęp – zajrzeliśmy do chirurgii fantomowej.
NIE UZALEŻNIAĆ SIĘ OD BIOTERAPII
Następnego dnia przyszła do pana Jerzego pacjentka po grypie. Ledwo weszła, z nosa pociekł mi katar i spuchły ślinianki. Pomyślałam, że współodczuwanie to dobra rzecz, ale… Wrażliwość może być bardzo piękna, nadwrażliwość zaś bywa druzgocąca.
– Pierwsze przykazanie bioterapeuty – troska o siebie, nie pozwolić się zniszczyć. Możecie stosować wszelkie zabezpieczenia, ale i tak nie ma siły, abyście po kilku latach uprawiania tego zawodu byli całkiem zdrowi. Choroby bioterapeutów: reumatyzm, stawy, kręgosłup, alergie, zmiany skórne, grzybice zewnętrzne i wewnętrzne, nie mówiąc o zebranych z pacjentów depresjach i nerwicach. Zanik energii, opadanie z sił, zawał, udar mózgu. Dalej się bawimy? Nie uzależniać się od bioterapii. Szanować siebie!
UZDRAWIANIE NA ODLEGŁOŚĆ
Przyszła kolej na uzdrawianie ludzi z fotografii. – Uwrażliwcie ręce, do roboty. Czujecie aurę? Poczuliśmy. Maciej wymienił jednym tchem dolegliwości mojej znajomej, której zdjęcie dostał do obróbki. Bezbłędnie, bez pudła. Ja niczego nie wyczułam. – Oj, niedobrze. Potem pojawiła się myśl: ona musi być zdrowa! Uzdrawiamy ludzi, działając na fotografie. Nie mogłam uwierzyć, że się nam to udało.
Potem były dni ciężkiej pracy. Wykłady z medycyny chińskiej i energetycznej, z anatomii i fizjologii, trochę bardziej skomplikowana technika zabiegów i praktykowanie, praktykowanie. Wykłady z filozofii, etyki i ze sztuki życia. Nauka uzdrawiania na odległość. Praca do granic sił uczniów i nauczyciela. I rezultat: Nauczyliśmy się samodzielnie i skutecznie przeprowadzać zabieg. Potrafimy twórczo myśleć, ale i powstrzymywać fantazję. Jesteśmy dynamiczni, ale rozważni. Wiemy, jak nie zaszkodzić pacjentowi. W nagrodę czekała nas podróż „zagraniczna”. Za granicę ciała, astralna. Jerzy Strączyński uczył nas podróżowania ciałem zapasowym, zupełnie bezpiecznie.
PODRÓŻ ASTRALNA
– Przywołajcie miejsce i czas, w którym czuliście się szczęśliwi. Tym ciałem i z tamtego miejsca dzisiaj startujemy…
W moim obrazie bezpiecznego szczęścia jest polana tatrzańska i pies. Chciałam pofrunąć z kochaną, nieżyjącą Dianą. Już trzymałam ją za obrożę, gdy pan Jerzy popatrzył na mnie: Nic z tego, zwierzęta zostawiamy w domu. Skąd wiedział?
Fruwaliśmy nad Tatrami, unosiliśmy się nad Himalajami łagodnie różowymi w jesiennej mgle, a potem weszliśmy do wnętrza ziemi. I znowu wyżej, w czystą krainę przestrzeni metafizycznej. – Tylko nie za wysoko, miejcie świadomość przyciągania ziemi, proszę się nie urywać. Skąd wiedział, że to się nam marzy? Trudno, wróciliśmy, za to naprawdę wypoczęci.
Zdaliśmy egzaminy, mamy dyplomy. Uwierzywszy we wszystko widziane niewidzialne, w jedno nie umiemy uwierzyć: naprawdę mogliśmy to zrobić?!
Sonia Fischer
W bioterapii do najważniejszego dochodzi się samotnie – pamiętałam te słowa Jerzego Strączyńskiego przez cały rok, porządnie pracując. Również to, że spotkamy się znowu, gdy będziemy gotowi. I ten czas właśnie nadszedł. Cudownymi uzdrowieniami nie mogę się pochwalić, ale wiem, że nasz nauczyciel nawet by nie chciał, żeby nam się coś udawało fuksem. Najpierw trzeba się naharować – ciągle nam powtarzał. Radość więc czerpałam z każdego kontaktu ze zbolałym człowiekiem, któremu mogłam pomóc. Takich chwil, dzięki temu, co już przekazał mi Jerzy Strączyński, przeżyłam wiele. Czego tym razem się nauczę, czego doświadczę?
– Witam moich drogich kolegów, doświadczonych bioterapeutów – te słowa Jerzego Strączyńskiego, w ciemnym garniturze cywilizowanego maga, owiały nas ciepłą serdecznością. Zrobiło się miło. Mamy samodzielnie ułożyć listę tematów szkolenia. Po pół godziny przedstawiamy swemu nauczycielowi szczegółowy wykaz błędów, które każdy z nas popełnił w dotychczasowej pracy. Kolega chce powtórnie przerobić zabieg reumatyczny. Wykonuje go jak należy, a rezultatu nie ma.
– Jak długo pracuje pan z pacjentem? – pyta Strączyński.
– Pół godziny, jak zawsze.
– To może być za krótko. Czasami musi trwać godzinę.
Ktoś inny nie ma sukcesu w zabiegu na odległość budzenia pacjenta ze śpiączki.
– Kolego, to trzeba zrobić osobiście, w fizycznym kontakcie. Jak pan chce ocenić, czy pacjent reaguje na bodźce energetyczne i dotykowe?
– Źle was traktują w szpitalu? A kto powiedział, że wybraliście sobie komfortowy zawód? Trzeba mieć odwagę i determinację.
Przez następne pół godziny uczymy się wyprowadzania ze śpiączki.
– W pewnej chwili poczujecie niewidoczny dla nikogo ruch gałki ocznej, i człowiek już kontaktuje z wami. Jest to wspaniałe doznanie. Inni też to zobaczą: pacjent ożył. Jesteście bohaterami chwili. Ale wy musicie wiedzieć, że rehabilitacja po wylewie może trwać około roku, tydzień w tydzień. To jest dopiero faktyczna praca, gdy krok po kroku przystosowujecie człowieka do normalnego życia. Mam dwójkę pacjentów po wypadku – uraz głowy i uraz psychiczny. Czy ktoś chciałby się nimi zająć?
Cisza.
PIERWSZA ZASADA: NIE KŁAMAĆ
– Wodogłowie u noworodka – jeden z kursantów prosi o wskazówki.
– Zostawcie to lekarzom. Wspomagajcie matkę.
– Rak? Podtrzymujcie pacjenta, nie zastępujcie medycyny. Może wam się uda osiągnąć coś więcej, ale nie obiecujcie, jeśli nie jesteście pewni, że potraficie.
Dotychczas mieliśmy „szlaban” na choroby psychiczne. Mam pacjentkę w depresji i chciałabym jej pomóc.
– Pokażę kilka metod terapii, ale to dla was energetycznie kosztowne. Nie każdy się nadaje. Trzeba znać zasady psychoterapii, umieć rozmawiać, nawiązać bliski kontakt z pacjentem.
Andrzej: – Czytałem, że raczej należy zachować emocjonalny dystans do pacjenta.
– W ten sposób nic pożytecznego nie zrobicie. Nie uzdrowi się nikogo obojętnością.
Lista tematów coraz bardziej się wydłuża.
– Zapomnieliście o najważniejszym. O sobie.
Jakże to? Bioterapeuta ma się troszczyć o pacjenta, a nie o siebie. Mamy się pozbywać tej sympatycznej cechy?
– Błąd w rozumowaniu. Nie dacie pacjentowi tego, czego sami nie będziecie mieli. Dbałość o siebie jest podstawową umiejętnością terapeuty.
Ktoś pyta: – Jak mamy się chronić? Czy uszczelniać aurę dookoła siebie, czy robić mentalne zapory?
– Przed kim chcecie się zabezpieczać? Przed pacjentami?
Nic już nie rozumiemy.
– Nie potrzebujecie żadnych zabezpieczeń. One są dla słabych. A z wami jest moc. Cała moc kosmosu. Zróbcie wdech. Co czujecie? Siłę. To tylko powietrze? A co to jest powietrze? To potęga, to życie, to praenergia. Jeśli jesteście z nią świadomie połączeni, możecie robić wszystko bez obawy. Ale moc to jest także wasza siła woli, umiejętność koncentracji, wiara w siebie i – co najważniejsze – siła prawdy, jeśli według niej żyjecie.
ŚCIĄGANIE ENERGII
Uczymy się ściągania energii do własnych czakramów. Jest naprawdę przyjemnie zaprosić kosmos do swojego wnętrza.
– Kolego, czemu tak bezmyślnie grzebie pan w swoim czakramie! Poszarpie go pan, zdeformuje. Macie ręce energetyczne, znowu zapomnieliście!
Kolega ogląda swoje palce. Trudno mu się przyzwyczaić do takiego żonglowania siłą.
– Tyle o rękach. Teraz pokażcie mi swoje serca. Moc jest ukryta w czakramie serca. W nim tkwi magazyn siły życiowej. Potrzebujecie jej dużo, robiąc ludziom zabiegi. Bierzcie, nie zabraknie dla nikogo.
Przez następne minuty uczymy się sprowadzania energii do swojego serca.
– Ale delikatnie, proszę, z szacunkiem. Pamiętajcie, to jest święta energia. Nie zawłaszczam jej, nie wydzieram, ale kocham ją i proszę o przybycie, o pomoc. Ma moc uzdrawiającą. Chodzi o to, abyście mieli prawidłowy stosunek do niej – duchowy. A jeśli ktoś jest wierzący, to ma supersytuację, może poprosić o solidne wsparcie.
CIAŁO – MANDALA BÓSTW
– Nasze ciało jest święte, choć oczywiście bywa i grzeszne, ale nigdy na poziomie ciała subtelnego. Co w nas jest ludzkie, co boskie, gdzie przebiega granica? A może wcale jej nie ma? Za chwilę na własne oczy zobaczycie, że ciało ludzkie może mieć krystaliczną czystość, że całe jest tęczą, pulsowaniem barw, że naprawdę jest energią boską. Mam ciało, ale jednocześnie jestem istotą duchową. Cały jestem psychiką. Mam mocny umysł, mimo to jest on przezroczysty, świetlisty. To jest bardzo ważne. Nabierzcie teraz powietrza, skoncentrujcie się, łzy niech lecą, niech szczypią, my się nie dajemy. Cali jesteśmy patrzeniem. Zapamiętajcie, nie wchodzimy w widzenie aury!
Nic z tego. Dookoła głowy naszego nauczyciela widzę jasnoksiężycowe światło. Właściwie nie jest to księżyc, ale gigantyczny opal, w którym pokazują się i znikają mlecznoprzejrzyste, mieniące się barwy. Nie, to nie opal, raczej zmrożony absynt z drgającymi życiem wysepkami barw. Zjawisko jest takiej urody, że zapominam o wszystkim i zachłannie patrzę.
ODTWORZENIE NIEISTNIEJĄCEGO NARZĄDU
Przyjechała na zabieg pacjentka. Od siedmiu lat była leczona na bezpłodność. Bez wielkich nadziei na urodzenie dziecka zwróciła się o pomoc do Jerzego Strączyńskiego. W efekcie na kliszy pojawił się całkiem nowiutki jajnik. Lekarze myśleli, że to jakiś żart.
Jerzy niczego nam nie wyjaśnia, mamy tylko patrzeć. Unosi rękę nad głową dziewczyny – tyle widać z zewnątrz. Zamykam oczy i obserwuję silną wiązkę światła, która biegnie od ręki przez mózg do przysadki. Stamtąd strumień jakby się rozdwaja i dwiema odnogami sunie w dół ciała, ku jajnikom. Prawy jest mniej rozświetlony, ale w lewym jest sama błyszcząca energia – świeci jak bombka choinkowa.
– Lewy jest w dużo lepszym stanie – nie wytrzymuję. – To lewego nie było, prawda?
– Tak, i siedź cicho.
Cieszę się jak dziecko, bo zobaczyłam!
Kiedy dziewczyna wyszła po zabiegu, nasz nauczyciel radzi:
– Uważajcie, jak wam się nagle jakaś zdolność pojawi, równie szybko może zniknąć.
Widzi moją nieszczęśliwą minę.
– Dobrze, potrenujemy. Zamykacie oczy. Otwieracie. Tutaj jestem skupiony – pokazuje linię pionową, na której leży i pień mózgu, i kanał centralny. – Wchodzicie w głąb siebie. Już jesteście wewnątrz włas-nego umysłu. Zapamiętacie ten stan? Będąc w nim, potraficie wszystko przeniknąć, wszystko zrobić. Uzyskaliście bowiem wyższy stopień wrażliwości. W ten sposób widzicie wszystko, co chcecie zobaczyć. Patrzycie na pacjenta i możecie postawić diagnozę. Kiedy Henryk Słodkowski (znany bioterapeuta i jednocześnie lekarz) robi zabieg, niektórzy mówią, że siedzi i śpi. Ale on nie śpi – on czuje, widzi i pracuje.
PATRZEĆ I WIDZIEĆ
Zasłuchałam się. Słyszę polecenie:
– Popatrzcie na ręce.
Wyciągam dłoń i patrzę. Ręka wydaje mi się utkana z przenikliwego materiału, ja też czuję się jego kształtem. Nie widzę, co robią koledzy, jestem sam na sam z sobą, potem znika „ja” i oddzielenie od oceanu energii, ale nie ma w tym niczego strasznego. Dociera do mnie głos nauczyciela:
– Wasze palce są rewelacyjnie czułe. Czujecie nimi wszystko? Teraz zróbcie palcami tak, jakbyście grzebali. Nie podnoście za bardzo ręki, bo się zmęczycie. Nie, nie miotełka. Ręce energetyczne mają być ostre, jakbyście przebijali przestrzeń szpadą.
Wydłużamy w myślach palce, jakby nam urosły niebotyczne paznokcie. Jerzy to dostrzega. Krzywi się:
– Nie, nie takie długie szpony. Krótkie, a mocne. Dobrze. Zrobiliście oto instrument, którym będziecie mogli pracować w ciele pacjenta. Teraz skierujcie tę rękę do siebie. Poczujecie ją we własnym ciele. Jest? Ostra? Przechodzi w głąb przez skórę?
Czuję ukłucia w żołądku. Ale nie boli.
– Wytrwajcie w tym stanie. Jesteście w głębi ciała, w ognisku choroby. Ręka prawie nieruchoma. Pracujecie myślą. Robicie zabieg znacznie skuteczniejszy niż w normalnym stanie. W realnym świecie jedynie intelekt coś wam podpowiada, w tym – myślenie i niemyślenie jest tym samym, ale działa wyższa forma intelektu. Czysta świadomość. Od niej dostajecie informacje. Rozumiecie? To pracujemy.
Wyciągamy ręce w jego kierunku.
– Nie mnie uzdrawiajcie, nie wszyscy naraz! Pomyślcie, że jest tu ktoś potrzebujący: kolega, mąż, matka…
Znowu znika sala, koledzy, nauczyciel. Widzę głowę mojej pacjentki otoczoną musującą pianą. Z obłoku energii formują się dokoła głowy złote płatki, głowa jest ośrodkiem, słupkiem słonecznego tulipanu. Już wiem, czego potrzeba tej kobiecie w depresji: miękkiej, bezpiecznie otulającej energii, opiekuńczej chi. Płatki złotego kwiatu stają się coraz subtelniejsze, przenikliwsze, wnikają w głąb słupka, łączą z energią ciała.
– No, dosyć tego – woła Strączyński i patrzy na nas z czułością i dumą. – Może wy naprawdę coś potraficie?!
Potem znów to tnące spojrzenie. Asekuracja. Żeby nam się w głowach nie poprzewracało?
UZDRAWIANIE
– Teraz skierujcie oczy i palce w kierunku mojej wątroby. Przenikacie przez ubranie i skórę. Już jesteście w ciele. No, i jak?
Nic nie czuję. Niczego nie widzę. Koledzy też mają niewyraźne miny. Martwię się, że się nie udało. I naraz – wiem! Blokada! Jakże byśmy mogli spoglądać na wątrobę naszego nauczyciela! Nie uchodzi.
– W takim razie spróbujcie pouzdrawiać świńską wątrobę. Widzicie już oba płaty – duży i mniejszy? A teraz spróbujcie przeciąć ją i zobaczyć, jak wygląda w środku. Jesteście w warstwie wewnętrznej, ręką grzebiecie w środku. Co czujecie?
Niestety, czuję obrzydzenie. Wchodzenie w strukturę trenowałam w parku na pomniku wieszcza. Było to niewygodne, bo granit twardy, trudno się zmieścić między jego ziarenkami, ale wnętrzności Mickiewicza były sterylne. Nie, dotykanie żywej wątroby wcale nie jest miłe.
– Czucie, moi drodzy, czucie. Jest ono konieczne, nawet ważniejsze od widzenia.
O, tu coś mnie blokuje. Nic dziwnego, w wątrobie są żyłki, włókna, nerwy. Wkładam palce głębiej, wchodzę, rozpycham to. Mogę już coś naprawić, połatać. Robię masaż energetyczny, wycieplam wątrobę. To nie jest fikcja, to się dzieje naprawdę!
Od fizjologii przechodzimy na plan myślokształtu.
– Wchodzicie energią w ciało pacjenta, a przed oczami macie obraz organu z książki do anatomii, czyli myślokształt. Przez chwilę nakładają się wam dwa obrazy. Później myślokształt znika, jest niepotrzebny, bo zastępuje go obraz prawdziwy. Potem zapominacie o wszystkich obrazach, nic nie jest ważne, tylko czucie.
NAUKA TRANSFORMACJI
– Koniec, po raz ostatni wychodzimy z ciała. Wszyscy razem jesteśmy w przestrzeni kosmicznej. Związki między mną a wami są teraz piękne i dobre. Za chwilę wyjdziecie na zewnętrzny świat, gdzie bywa różnie. Zobaczycie inne kolory: i brudny brąz, i szarość. Nie załamujcie się, wy tylko uzdrawiacie. Między mną a przedmiotem, na który patrzę, przepływa energia. Można założyć, że tworzą się niewidzialne nici – aki. Mają różne barwy, czasem nieprzyjemne. Odmieniamy je. Teraz już wiecie, jak się koryguje stosunki międzyludzkie, rozwiązuje konflikty w rodzinie. Chodzi o to, by zobaczyć człowieka w wymiarze jego pozytywnej energii. Uczucia ludzkie są jasne, myśli rozświetlone, piękne energie tworzą wszystko dokoła nas, bo tak chcę i tak widzę. Brudny budynek staje się pięknym świetlistym budynkiem. Nie ma mętnej Wisły, jest wspaniała energia żywiołu wody, płynąca energia. Postrzegam ją tak jak bogowie. Dla świata głodnych duchów Wisła to cieknąca lawa, dla ludzi – woda z fenolem, ale dla świata bogów – sok, nektar złocisty. Na wyższym poziomie – czysta esencja elementu wody. Dostrzegacie krainę, w której wszystko jest doskonałe i święte? Najpiękniejsze odcienie i kolory. Powietrze wibruje krystaliczną zielenią. Nauczcie się transformacji. To, czego dotykacie ręką albo myślą, ma być świetliste i czyste. Jak mówił Sedlak: ze światłości w światłość.
Siedzimy zaczarowani. Nawet nie spostrzegliśmy, że kraina, w której przebywamy, nie jest nową baśnią Andersena, ale przedsionkiem medycyny energetycznej. Wiemy też, że niebawem się spotkamy znowu – w klasie medycyny światła.
Sonia Fischer
Rozmowa z Jerzym Strączyńskim
W ubiegłym roku na naszych łamach zamieściliśmy reportaż z Pańskiego kursu i warsztatów autorstwa Soni Fiszer – znanej krakowskiej reporterki. Do redakcji przychodzi wiele listów z pytaniami.
– Czym Pańskie kursy różnią się od innych szkoleń z tego zakresu?
– W ostatnich latach rynek wydawniczy został zarzucony lekturami na temat uzdrawiania, bioterapii, aury itp. Rozbudziło to ciekawość. Nie ma natomiast przełożenia tej wiedzy na odczucia i praktykę. Każdy człowiek ma inną skalę odczuć i zjawisk energetycznych. Istnieje zatem potrzeba uporządkowania tego, choćby po to, by uchwycić związek między chorobą a przyczynami. Dlatego na swoich kursach uczę systemu samodiagnozy (autodiagnozy – czyli odbierania i odczuwania własnych dolegliwości i zakłóceń w organizmie) oraz biodiagnozy (diagnozy energetycznej innej osoby) według metodyki przez siebie opracowanej.
Równocześnie podkreślam, jak ważna jest diagnoza medyczna i uczę weryfikacji diagnozy energetycznej z diagnozą medyczną oraz terapią zaleconą przez lekarza.
Uczulam słuchaczy, że te wszystkie elementy nie mogą się wykluczać, lecz dla dobra chorego powinny się uzupełniać.
– Na czym polega diagnoza energetyczna?
Do wielu technik doszedłem w czasie medytacji. W bioenergetyce najważniejsza jest diagnoza energetyczna za pomocą dłoni. Dlatego opracowałem własny sposób uwrażliwienia dłoni i opuszków palców. Zewnętrznie na pozór nie różni się od znanych metod. Jednakże specyfiką tego sposobu jest to, że słuchacze wykonują to z pełną świadomością, a potem interpretują swoje odczucia… Tu nie ma miejsca na gdybanie, wydaje mi się itp.
Kursanci dochodzą do tego bardzo szybko, dzięki przeprowadzonym przeze mnie inicjacjom energetycznym na poziomie fizycznym i mentalnym oraz podniesieniu poziomu ich wibracji. Dlatego szybko wchodzą również w wizualizację zjawisk energetycznych nie tylko na poziomie aury, ale pozaoptycznego postrzegania narządów wewnętrznych. Skuteczność i wiarygodność biodiagnozy weryfikuję na zajęciach, na które zapraszam moich pacjentów.
– Podobno wykorzystuje Pan również stare tybetańskie techniki uwrażliwiania i uzdrawiania?
– Tak… Od kilkunastu lat praktykuję medytacje w tybetańskiej tradycji bon, gdzie wiele uwagi poświęca się pracy z oddechem, pracy z aurą i wizualizacji.
Dzięki tym praktykom zdobyłem umiejętność bardzo dużej koncentracji umysłu, czego efektem jest przekazywanie energii na odległość i skuteczna terapia bezpośrednia.
Na kursach zaadaptowałem dla potrzeb słuchaczy starożytne wschodnie techniki oddechowe i energetyczne, ukierunkowane głównie na oczyszczanie organizmu uzdrowiciela, a z drugiej strony – na zwiększenie jego potencjału energetycznego i uzdrowienia przepływu energii życiowej (zwanej prana, mana, chi) wewnątrz jego ciała.
– Krążą legendy o tym, co przeżywają i czego doświadczają słuchacze na Pańskich kursach.
– Hm… (tu mój rozmówca dyskretnie się uśmiecha). Tak prowadzę zajęcia, by już w trakcie kursu słuchacze potrafili pracować wewnątrz ciała, czyli wejść energią w ciało chorego, wykonać zabieg oczyszczający chory organ oraz zrekonstruować go na poziomie tzw. fantomowym.
Inną umiejętnością, jaką nabywają, jest wykorzystanie w terapii energetycznej struktur fizjologicznych, przez które przepływa energia, co jest szalenie ważne, kiedy choroba mocno się już zagnieździła w ciele fizycznym.
Novum stanowi na pewno wykorzystanie sił życiowych zawartych w energii pięciu elementów i umiejętność pracy z nimi…
Dzięki temu adepci moich kursów pracują potem z pacjentami głównie w oparciu o energie zewnętrzne, nie osłabiając własnej siły życiowej.
Natomiast na poziomie psychologicznym uczę ich samodzielności, „odpępiam”, by potrafili bez mojej pomocy kontrolować własną energię i dokonywać właściwych wyborów w zakresie terapii i energetyki.
Uczulam ich również na to, że zarówno w medycynie akademickiej, jak i bioterapii istnieją ograniczenia i potrzeby dotyczące ciała, energii i umysłu, które należy respektować.
Jednym z nich jest to, że nasze ludzkie możliwości są ograniczone i nawet najlepsi uzdrowiciele, tak zresztą jak i medycy, nie są w stanie pomóc wszystkim cierpiącym.
Kurs I stopnia kończy się praktycznym egzaminem w zakresie podstawowym z wybranych zagadnień z anatomii i fizjologii, wiedzą z zakresu energetyki i medycyny energetycznej oraz umiejętnościami praktycznymi pracy z pacjentem (biodiagnoza, wydobywanie potencjałów energetycznych, oczyszczanie itp.).
– A na czym polegają warsztaty?
– To kolejny stopień wtajemniczenia dla tych., którzy przez jakiś czas, po ukończeniu kursu, pracowali z chorymi.
W czasie warsztatów przekazuję im bardzo specjalistyczne techniki oczyszczania i terapii energetycznych.
Uczę ich pracować w bardzo wąskich pasmach energii życiowych oraz wchodzić energią warstwowo w głąb ciała pacjenta, precyzyjnie penetrując miejsca chore na wielu poziomach aury.
Techniki te to wynik kilkunastoletnich doświadczeń mojej pracy bioterapeutycznej, medytacji, koncentracji i systematycznych praktyk energetycznych.
Zarówno pacjenci, jak i kursanci potwierdzają skuteczność wypracowanych przeze mnie metod oczyszczających i uzdrawiających.
– Dziękuję za rozmowę.
H. Nowakowska
Na spotkaniu towarzyskim pewien radiesteta zabawiał gości sprawdzaniem, kto z przybyłych ma zdolności bioterapeutyczne. Z babskiej ciekawości i ja podsunęłam dłoń. Wahadełko zawirowało nad nią jak szalone.
– O, jaki duży potencjał, Warto go rozwijać – zawyrokował radiesteta, Roześmiałam się, bo w takie rzeczy nie wierzę, Jednak któregoś dnia, znowu przypadkiem, usłyszałam o kursie bioenergoterapii, prowadzonym przez Jerzego Strączyńskiego. I wtedy pomyślałam, że powinnam wziąć w nim udział.
Nie zamierzałam bynajmniej zostać bioterapeutą, Przeciwnie – chciałam ostatecznie się upewnić, że wszelkie opowieści o leczeniu energią to nic innego, jak tylko wymysły nawiedzonych ludzi.
DŁONIE CZUŁE i NIECZUŁE
– Proszę wyciągnąć ręce w moim kierunku i spróbować odczuć energię – tak brzmiało pierwsze polecenie pana Jerzego. Oczywiście, nie czułam nic. Spod oka zerkałam na innych. Niektórzy, przez grzeczność – byłam o tym przekonana – dawali do zrozumienia, że coś tam odbierają. Twarze innych mówiły: – Ale nam tu chcą wciskać kit. Większość odpowiadała wymijająco: – Czułem raczej niewiele. Jeszcze inni: – Zupełnie nic.
– l tak ma być – skwitował prowadzący. – Robicie to ćwiczenie po to, żeby pod koniec kursu móc łatwiej ocenić własne osiągnięcia.
Potem nastąpiły wykłady o tym, że żyjemy w przestrzeni energetycznej, że każdy z nas ma własne pole energetyczne, że energię można fizycznie odczuwać. Dla mnie były to wciąż tylko słowa.
Moment, kiedy po raz pierwszy – ze zdumieniem – dotknęłam niewidzialnego, nadszedł bardzo szybko. Każdy z uczestników kursu ułożył dłonie jak do klaskania i wyciągnął je przed siebie. Następnie bardzo powoli rozsuwaliśmy i przybliżaliśmy do siebie ręce. Czułam tylko naturalne ciepło swego ciała.
W pewnym momencie Jerzy Strączyński zbliżył się do mnie. Jedną rękę ułożył nieco pod moją dłonią, a drugą nad nią. Trwało to zaledwie kilka sekund, Poczułam jednak dziwne drgnięcie. Wydawało mi się, że przestrzeń wokół moich rąk zagęściła się i zaczęła falować. Czułam ciepłe, trochę mrowiące pasma. Rozglądałam się, nic kryjąc zdumienia. Zjadała mnie ciekawość: czy inni odczuwają to samo?
Jak się okazało, celem tego zabiegu było przywrócenie, naturalnej każdemu człowiekowi, wrażliwości na odbieranie energii. Udało się. Odtąd, samodzielnie powtarzając ćwiczenie 7, rozsuwaniem rąk za każdym razem odczuwałam falowanie energii.
ENERGIA W KSZTAŁCIE KULI
Wkrótce bioterapeuta przygotował dla nas kolejne zadanie. Tym razem należało uformować energię w kulę i delikatnie ułożyć ją na stoliku.
– To niemożliwe – myślałam, robiąc pierwsze próby. Czułam wprawdzie opór energii, ale nie umiałam określić jej kształtu. Gdy wreszcie udało mi się „coś” uformować, ostrożnie ułożyłam „to” przed sobą, powoli odrywając ręce.
– Leży czy się rozpadła? A może w ogóle jej nie zrobiłam? – rozmyślałam, wpatrując się w stolik.
Po chwili ponownie wyciągnęłam ręce w jego kierunku. Dotknęłam tylko pustki. – To jakaś bzdura – pomyślałam ze złością. I nagle poczułam coś znanego: zagęszczone powietrze, które jakby uginało się. Zaczęłam sprawdzać jego kształt. Moja kula jednak tu była!
Potem szukałam dłońmi kuł energetycznych, stworzonych przez pozostałych kursantów. Znajdowałam je bez trudu.
Odtąd już byłam pewna, że żyjemy
w rzeczywistości energetycznej. I że nieustannie natykamy się na ślady energetyczne innych istot i sami też je pozostawiamy.
RĘCE SKARBEM BIOTERAPEUTY
Nadszedł wreszcie czas na naukę właściwej bioterapii, czyli pracę z ciałem. Zaczęliśmy ją od zajęć z anatomii i fizjologii człowieka. Następnie Jerzy Strączyński wyjaśnił nam energetyczny mechanizm powstawania chorób. Otóż w organizmie zdrowego człowieka energia krąży bez przeszkód w kanałach energetycznych. Zablokowanie jej w którymkolwiek miejscu wywołuje chorobę.
Zadaniem bioterapeury jest wykrycie, czy i gdzie energia została zablokowana. W tym celu bada on pole energetyczne człowieka. Dłońmi wyczuwa najpierw ogólne tło, a następnie wychwytuje obszary różniące się od niego. Miejsca gorętsze lub chłodniejsze, mocniej lub słabiej mrowiące to właśnie ogniska choroby. Organy zaatakowane na przykład przez stany zapalne lub nowotwory są energetycznie bardzo mocne w porównaniu z tłem.
Rolą bioterapeuty jest więc odblokowanie energii i usprawnienie jej przepływu oraz oczyszczenie organu z chorej energii i dostarczenie w zamian czystej, zdrowej. Uczyłam się tego, obserwując pracę Jerzego Strączyńskiego z chorymi. A zwłaszcza jego dłonie, którymi „wyciągał” energię że zreumatyzowanych stawów, oczyszczał zatkane zatoki, wzmacniał niedowidzące oczy.
Po jakimś czasie odważyłam się wreszcie pomagać swoim bliskim. Komuś „zdjęłam” ból głowy lub kolana, pomogłam pozbyć się zastarzałego kaszlu.
Zafascynowała mnie jeszcze jedna, zdobyta na kursie umiejętność: energetyczne znieczulenie miejscowe. Jego skuteczność sprawdziłam najpierw na sobie. Igłą jednorazowego użytku przeszyłam skórę na grzbiecie dłoni. Igła zagłębiała się w skórze, a ja nie czułam nic oprócz lekkiego nacisku. To działało!
Gdy na ostatnich zajęciach wyciągnęliśmy ręce w kierunku prowadzącego, nie było chyba osoby, która nie odczułaby wibracji niewidocznych fal, uderzających w nasze dłonie. Dotknęliśmy nieznanego. Zwłaszcza ja, zupełna sceptyczka. Ale przede mną jeszcze dużo pracy.
ANNA SZPIGANOWICZ. „Wróżka” 07.1999
Starsze relacje
Uczestniczyłam w prowadzonym przez Pana kursie bioterapii I i II stopnia w Krakowie w 2013 roku. Chcę serdecznie podziękować, bo widzę że nauczył Pan nas nie tylko bioterapii.
Zdobyłam na kursie wiedzę i umiejętności, dzięki którym efektywnie pomogłam sobie i bliskim w szybszym wyleczeniu i złagodzeniu bólu w takich sytuacjach, jak: oparzenia i zranienia, bóle głowy, zmęczenie czy kamienie nerkowe. Ale im więcej czasu upływa od szkolenia, tym bardziej widzę, że oprócz tych wspaniałych umiejętności dostałam od Pana jeszcze coś nieporównywalnie cenniejszego.
Chodzi mi o nauki duchowe, które otrzymaliśmy. Zarówno w formie teoretycznej – z tybetańskiej tradycji Bon oraz chrześcijaństwa, jak i praktycznej – poprzez Pana obecność, sposób zachowania i sposób, w jaki Pan traktował kursantów. Zrozumiałam, że duchowość to nie są skomplikowane filozoficzno-intelektualne rozważania czy poszukiwanie „nadprzyrodzonych” umiejętności, tylko: normalność, zdrowie, spokój ducha, szacunek do przyrody, prostota i RADOŚĆ.
Dzięki uzmysłowieniu sobie tego zaczynam umieć odróżniać osoby wartościowe od tych, z którymi przebywanie nie jest dla mnie dobre.
Zaczynam widzieć, że wcześniej otaczałam się ludźmi problematycznymi i konfliktowymi, bo z takimi miałam styczność w domu rodzinnym, z którego wyniosłam przekonanie że życie to ciągła walka i dramaty. Pana przykład pokazał mi inny, zdrowy kierunek i dał mi wiarę w ludzi, w to, jakimi wspaniałymi istotami mamy możliwość się stać jeśli w szczerości z samym sobą i innymi będziemy dążyć do dobra.
Za to chciałam Panu serdecznie podziękować.
Z życzeniami szczęścia, zdrowia i spokoju ducha,
Agnieszka E.
Szanowny Mistrzu, pragnę podziękować za możliwość ponownego uczestnictwa w warsztatach drugiego stopnia.
Czas, jaki minął od poprzednich zajęć uświadomił mi nieodzowność stałego korzystania z nauk. Stąd moja decyzja, aby z perspektywy czasu podjąć próbę zrozumienia więcej, niż poprzednim razem.
Faktycznie, podczas kolejnego spotkania udało mi się zrozumieć i zobaczyć to, czego wcześniej nie dostrzegłam, nie zapamiętałam lub zapomniałam.
Wiemy, że poznawanie zasad bioenergoterapii, szczególnie w bezpośrednim kontakcie z chorymi, potrzebującymi pomocy osobami buduje empatię i wrażliwość na drugiego człowieka. Aby móc zdobyć się na owe odczuwanie potrzeb drugiej istoty, konieczne jest zrozumienie, że samemu należy postępować w sposób etyczny i moralny. Bazą pozostaje procedura, której uczymy się na warsztatach. Ale również podczas zajęć mamy szansę na poznanie tolerancji, współczucia, jest nam dane doznać refleksji nad rozwojem własnej osobowości. Te sygnały, bardzo czytelne, podawane w taktowny sposób, stanowią zachętę do zgłębiania fachowej literatury, tej związanej bezpośrednio z bioenergoterapią, jak i z zagadnieniami filozoficznymi.
Dziękując zatem za dotychczasowe nauki, z radością przyjmuję fakt zawiązania grupy osób chętnych do zorganizowania warsztatów trzeciego stopnia w styczniu przyszłego roku.
Z wyrazami głębokiego szacunku
Bożena W.
Miałem przyjemność uczestniczyć w kursach i warsztatach prowadzonych przez Pana Jerzego i szczerzę mogę je polecić każdej osobie, która nie tylko myśli o leczeniu, ale przede wszystkim tym, którzy starają się patrzeć na świat szerzej i rozumieć więcej.
Dzięki ogromnemu doświadczeniu, kursy prowadzone są na najwyższym poziomie i dostosowane do gotowości kursantów. Obecność uczestnika z otwartym umysłem pozwala mu wyciągnąć ogromną ilość wiedzy i mocno poszerzyć swoje rozumienie tego co nas otacza.
Teoretyczne i Praktyczne Szkolenie w zakresie Bioenergoterapii kończyłem w 2009 roku, natomiast Warsztaty Doskonalące st. II w zakresie Bioterapii i podstaw Medycyny Energetycznej w roku 2010. Kursy były pełne wiedzy praktycznej podparte świetnymi i skutecznymi technikami radzenia sobie z wieloma chorobami.
____
PS. Wygląda na to, że obędzie się bez radykalnych środków jak zastrzyki w stawy 😉 skupiłem się bardziej na rozumieniu tego co się dzieje i mnie otacza i wszystko się już prostuje 🙂
Pozdrawiam serdecznie.
Łukasz B.
Szanowny Panie Jurku,
Pragnę złożyć podziękowanie a także wyrazić uznanie za sposób prowadzenia zajęć oraz zastosowaną metodykę we wrześniowym szkoleniu z bioenergoterapii.
Jestem osobą, która wcześniej w niewielkim stopniu miała styczność ze świadomym odczuwaniem ludzkiej energii. Dlatego też, Pana ofensywne wsparcie, poprzez podnoszenie wibracji sali oraz „mechaniczne” udrożnienie czakr palców, pozwoliło mi skoncentrować się na jakości, a nie nauce raczkowania.
Jednocześnie jestem pod dużym wrażeniem Pana pragmatycznego łączenia wiedzy, osiągnięć medycyny oraz możliwości współczesnej bioenergoterapii, przy jednoznacznym przestrzeganiem przed bezkrytycznym zachłyśnięciem się ezoteryką. Gdyby wszyscy bioenergoterapeuci mieli takie podejście, to ten kierunek medycyny naturalnej w większym stopniu byłby utożsamiany z para-nauką niż szarlataństwem. Było by to z korzyścią zarówno dla pacjentów, jak i dla rozwoju bioenergoterapii.
Myślę, że duża efektywność szkolenia wynika z Pana nastawienia do kursantów. Zamiast dostrzegać w nich kiełkującą konkurencję, Pan widzi w nich osoby, które chcą pomagać innym.
Pragnę podziękować nie tylko za wiedzę, którą się Pan z nami podzielił ale także za miłą atmosferę, którą Pan stworzył w czasie szkolenia.
z poważaniem
Cezariusz T. P.
W mojej podróży astralnej chciałam znaleźć się w klasztorze w Birmie. Nie wiem, dlaczego akurat tam i nie wiem też, czy to rzeczywiście była Birma – być może był to Tybet lub inny klasztor religii wschodniej, wysoko w górach. Wylądowałam na dziedzińcu klasztoru gdzie zarówno na schodach do świątyni jak i na tarasie ćwiczone były sztuki walki. Stałam przy schodach niezauważona a blisko mnie dwie postaci ćwiczyły uniki. W pewnym momencie zrozumiałam, że powinnam wejść do klasztoru, ale muszę najpierw włączyć się do ćwiczenia. Zajęłam miejsce jednej z postaci i po wykonaniu kilku poprawnych uników zrobiłam mostek w tył, po czym od razu weszłam do stania na rękach i stojąc na rękach zrobiłam szpagat. Wtedy współćwiczący zniknął sprzede mnie a ja podeszłam do ściany frontowej świątyni i przeszłam sobie przez nią.
Znalazłam się jakby w głównej nawie. Przed ołtarzem siedziało w kole kilka postaci i poczułam, że mnie wołają, iż czekają już na mnie. Podeszłam i dosiadłam się do nich. Wszyscy razem położyliśmy ręce na czymś obłym, jakby kamieniu, który zaraz się zapadł. Z miejsca gdzie był, wypłynął w górę snop jasnego światła. Postacie zniknęły – jakby rozpuściły się w ziemi. Ja siedząc znalazłam się w słupie światła i wzbiłam się trochę do góry. Zrobiłam się nagle bardzo silna i już na wyprostowanych nogach lekko opadłam na ziemię. Wychodziłam główną nawą ze świątyni mając wrażenie, że jestem dużo większa i w dodatku czymś w rodzaju transformatora elektrycznego (łącznie z takim specyficznym brzęczeniem).
Wyszłam i po kilku krokach nagle rozpłynęłam się i wtopiłam w ziemię. Pomyślałam tylko: ojej! Po czym coś przepchnęło mnie i stałam się wodą a nagle stałam się atomami powietrza nad ziemią. Byłam powietrzem, które myśli. To uczucie było dziwne – jak sobie poradzę nie mając formy? I nagle poczułam, że aby się lepiej poczuć muszę jeszcze coś przyjąć. Trochę zdezorientowana pomyślałam, że może chodzi o ogień – pojawił się od razu. Bałam się trochę do niego zbliżyć, choć wiedziałam, że muszę. Wniknęłam z lękiem po trochu do tego ognia i wtedy zaczęła się pojawiać moja dłoń a potem już całe ciało. Wisiałam w tym ogniu, ale on mnie nie parzył chociaż kolor mojej skóry zmienił się na bardziej czerwony. Cały czas czułam, że wszystko czym byłam przed chwilą jest nadal we mnie. Zapytałam: co mam z tym zrobić. Odpowiedź przyszła: zatrzymaj. Ale jak? Po prostu trzymaj. Wtedy przyszło z zewnątrz hasło, aby wracać.
Wróciłam, ale jeszcze nie wiem, po co mam to trzymać.
Danuta
W podróży tej Pani Danuta doświadczyła wielu ciekawych zdarzeń, między innymi różnych właściwości elementów, od poziomów fizycznych aż do bardzo subtelnych. Poczuła ich moc i prawdopodobnie niektórymi właściwościami została obdarowana. Pani „okno percepcji” znacznie się poszerzyło – to dobra dla Pani nowina. J.S.
Podczas warsztatów II stopnia,prowadzonych przez pana Strączyńskiego, które odbyły się w Gdańsku w I 2009r,
przeżyłam coś niesamowitego. Pod koniec zajęć każdy z uczestników, miał odbyć swoją podróż astralną.
Ja trafiłam do Egiptu.
Najpiew w dole podemną ukazały się trzy piramidy. Nieco później zobaczyłam chłopów egipskich noszących wiadrami muł z Nilu na swoje pola. Niewolnicy biegnąc truchtem, dźwigali lektykę z jakimś dostojnikiem (może nawet z samym faraonem).
W ubogiej dzielnicy skromnie ubrane kobiety krzątały się wokół swoich domostw. Tu właśnie trafiłam do domu, w którym przyjmował swoich pacjętów Egipcjanin Sinuche. Kiedy przybyłym i stanęłam za jego plecami, był zajęty pracą. Prowadził
ożywioną rozmowę z jakimś mężczyzną (chyba pacjentem). Widziałam stojących nieopodal, pod ścianą, biednie ubranych ludzi. Pochyleni z powykrzywianymi twarzami, robili wrażenie cierpiących. Chciałam zostać tam dłużej, by obserwując jak pracuje Sinuche, poznać tajniki jego sztuki lekarskiej.
Niezdążyłam, bowiem w tej właśnie chwili dotarła do mnie informacja, że muszę wracać.
Podjęłam więc próbę skomunikowania się z nim. Mówiłam do niego, ale on mnie nie słyszał.
Nieustępowałam i nagle obejrzał się. Zobaczył mnie. Był zaskoczony. Stał oniemiały. Wyjaśniłam mu, że przybyłam po to by poznać jego sztukę lekarską. Ponieważ jednak muszę natychmiast wracać, więc proszę by dał mi chociaż jakiś pergamin
z recepturami swoich mikstur. Sinuche zaczął niecierpliwie rozglądać się na boki. W końcu powiedział, żebym wracała, a on przyśle mi pergamin z recepturami.
Wszystko wydawało się być tak realne, że gdy wróciłam do klasy ze swej podróży astralnej, byłam pewna, iż kiedy otworzą oczy,na stole przed sobą, zobaczę obiecany mi pergamin.
Jednak ku mojemu zaskoczeniu, niczego takiego nie znalazłam.
Może jednak kiedyś………kto wie?
Marzena
Szanowna Redakcjo „Czwartego Wymiaru”!
Chciałabym serdecznie podziękować za Wasze wspaniałe artykuły i wiadomości o różnych niecodziennych zjawiskach i ludziach. Często stosuję Wasze porady dotyczące pracy nad sobą, ćwiczeń itp.
W 2004 roku bardzo poważnie zachorowałam na nowotwór piersi i jestem po mastektomii, dlatego tak ważne są dla mnie Wasze artykuły dotyczące zdrowia, metod leczenia, wiadomości o uzdrowicielach i metodach uzdrawiania.
Ostatnio (nr. 4/2008) zafascynował mnie artykuł Jerzego Strączyńskiego na temat relaksacji i ćwiczeń oddechowych, ponieważ przed zachorowaniem skończyłam kurs „Szkoły Życia” tj. Krija Jogi (leczenie oddechem).
Z powodu złego samopoczucia po chemioterapii i radioterapii nie mogę chodzić na zajęcia, a dzięki temu artykułowi mogę ćwiczyć w domu.
Czytając Wasz miesięcznik nie doczytałam, że Jerzy Strączyński będzie w Szczecinie.
A że nie ma przypadków, jak Wy ciągle podkreślacie, zadzwoniła do mnie koleżanka z Gorzowa Wielkopolskiego, żebym koniecznie wybrała się do pana Jerzego, ponieważ poprowadzi w Szczecinie kurs.
Od razu poszłam jako pacjentka i po dwóch seansach większość moich dolegliwości minęła, za co jestem Wam i Panu Strączyńskiemu bardzo wdzięczna.
Piszcie o takich ludziach, o nowych metodach pomagania nieraz w bardzo ciężkich chorobach, takich jak moja.
Z poważaniem
Maria S. ze Szczecina
(nazwisko i adres do wiadomości Redakcji)
P.S.
Dowiedziałam się od Pani organizującej kursy, że Jerzy Strączyński będzie 24.05 w Szczecinie, więc już się cieszę, że będę mogła jeszcze skorzystać z Jego umiejętności i wiedzy !
… zaczęła się nagle i niespodziewanie. Kilkanaście lat wstecz przyszedł do mnie Tarot a później coraz więcej ludzi zajmujących się ezoteryką. Osoby po kursach bioterapii wzbudzały we mnie największe zainteresowanie. Chciałam pomagać ludziom, leczyć ich dusze. Wiedziałam, że to moja ścieżka, po której muszę iść.
Podjęłam decyzję.
Pierwsze spotkanie z Mistrzem utwierdziło mnie w wyborze.
I stało się.
Organizm i ciało przygotowało się (bez mojego udziału) na to Wielkie Wydarzenie Życia.
Na kursie cały czas czułam dyskretna opiekę. W chwili gdy wchodziłam na wykłady, cały zewnętrzny świat pozostawał za progiem szkoły. Nie odczuwałam dyskomfortu po przebytym poście, ani zmęczenia po zarwanej nocy. Nie było we mnie lęku, że czegoś nie zrozumiem. Na pytania, które chciałam zadać pojawiły się odpowiedzi w trakcie wykładu. Przy uaktywnieniu czakr dłoni i trzeciego oka miałam niesamowite odczucia. W tej chwili przychodzi mi do głowy jedno określenie FANTASTYCZNE.
Poczułam się tak, jakby zostały otworzone drzwi, które do tej pory były zatrzaśnięte. Ogromna radość jaka przepełniła moje serce odczulam w chwili gdy zobaczyłam złotą aurę Mistrza.I w tym momencie pojawiła się świadomość, że nieodwracalnie się zmieniłam. Tak. Posiadłam „Wielką Tajemnicę” – umiejętność, która ma służyć ludziom i światu w budowaniu nie tylko zdrowia fizycznego lecz także psychicznego.
Przekaz od Mistrza był oparty na głębokim pojmowaniu i rozumieniu potrzeb drugiego człowieka.
W trakcie trwania kursu nawiązałam kontakty z osobami, z którymi świetnie się rozumiem. Potem okazało się, że znamy się z poprzednich wcieleń.
Dziękuję Mistrzu Strączyński.
Lucyna Ł. Warszawa 2008
Po pierwszym stopniu pojawił się głód wiedzy. Więc nastąpiło spotkanie drugie i równie ważne jak inspirujące.
Poszerzenie percepcji wniosło nowe spojrzenie, a wraz z nim, spostrzeżenie w jaki sposób to działa – czyli zrozumienie mechanizmu. Pierwszymi moimi pajetami oczywiście byli moi domownicy, syn i mąż. Syn bardzo sceptyczny borykał się od kilku lat z chorymi zatokami. Po pierwszym zabiegu odczuł wyrażną ulgę, po trzecim bóle i wieczny zatkany nos poszedł w zapomnienie. Maż po operacji, z problemami jelitowymi, bardzo chętnie poddaje się zabiegom. Poprawiło się trawienie. Uczucie zalegania pokarmu w żołądku i produktów przemiany materii w jelitach nie ma.
Były także i porażki.
Następnymi pacjentkami były moje koleżanki z pracy. Później zwykli ludzie, obce mi osoby. Spektrum chorób od zmian reumatycznych, poprzez bóle głowy, nadmierne łaknienie otyłość hormonalną, etc..
Jestem świadoma, że zostałam gruntownie przygotowana do zawodu bioenergoterapeuty. Czerpię cały czas z tego co zostało mi przekazane. I w Tym miejscu składam najserdeczniejsze podziękowania i głęboką wdzięczność na Pana ręce Mistrzu Strączyński za przekazaną wiedzę i umiejętności.
Do zobaczenia na trzecim stopniu.
Dziękuję.
Lucyna Ł. Warszawa 2008
Moje zainteresowanie ezoteryką zaczęło się kilka lat temu. Cierpiałam na ciągłe bóle głowy i złe samopoczucie. W końcu trafiłam do bioenergoterapeuty, który, widząc moje zainteresowanie tym tematem, polecił Pana Jerzego Strączyńskiego. Znalazłam odpowiednią stronę internetową i zapisałam się na kurs. Jakież było moje zdziwienie, gdy zobaczyłam, że Pan Strączyński urodził się też tak jak ja 11 dnia miesiąca. Jeśli ktoś interesuje się numerologią, wie, co znaczy liczba 11 w dniu urodzenia. Pół roku wcześniej byłam u osoby, zajmującej się runami i numerologią. Powiedziała mi, że prawdopodobnie to moje ostatnie wcielenie oraz że w tym wcieleniu będę… uzdrowicielem! Wtedy jakoś trudno mi było w to uwierzyć, ale coś jednak ciągnęło mnie w tym kierunku.
Uczestnictwo w Profesjonalnym Kursie Bioterapii i Podstaw Medycyny Energetycznej w czerwcu 2007 roku było dla mnie ogromnym i niezwykłym przeżyciem. W ciągu 4 tygodni poznałam możliwości, jakie niesie ze sobą bioenergoterapia i medycyna energetyczna.
Na początku zastanawiałam się, czy ja w ogóle nadaję się do tego, by leczyć innych ludzi. Sama przecież borykam się ciągle z bólami głowy! Okazało się jednak, że dużo osób na kursie ma, bądź miało, problemy zdrowotne. Koleżanka, z którą siedziałam, była po wypadku i operacji na tarczycę. Przede mną siedziała pani bez jednej nerki, inna przeszła nowotwór jajnika i inne liczne choroby. Było to dla mnie zastanawiające… Być może to chęć pomocy przede wszystkim sobie przywiodła nas na ten kurs? Wydaje mi się, że osoby w nim uczestniczące nie były przypadkowe. Wielu kursantów miało już jakieś doświadczenia. Niektórzy prowadzą firmy związane z medycyną naturalną. Kilka osób skończyło kurs widzenia aury. Ja uczestniczyłam w warsztatach „Świat energii w pigułce” Marka Wdowczyka.
Pan Jerzy uaktywnił (lub odblokował) każdemu czakry dłoni, co było dużym ułatwieniem. Bardzo to pomogło w inicjacji energetycznej. Inaczej latami można by było ćwiczyć osiągnięcie specyficznego czucia w dłoniach. Założył nam także blokady na rękach, żeby choroby na nas nie przechodziły (oczywiście mentalnie). Cały czas czuło się dyskretną opiekę prowadzącego. Trudno było na początku ogarnąć to, co się działo, rozumem. Zadawaliśmy trochę dziwne, „zbyt intelektualne”, pytania.
Nie brakowało chwil bardzo dla mnie emocjonujących i trudnych. W czasie zajęć zapraszani byli pacjenci na zabiegi pokazowe. Nie zapomnę małego chłopca, chorego na raka mózgu, po kolejnej chemioterapii. Usiadł na kolanach mamy słaby i smutny. Pomyślałam, co może czuć teraz ta kobieta. Prowadzący zaczął wykonywać zabieg. Łzy stanęły mi w oczach i przez chwilę pomyślałam, że ja tego nie wytrzymam. Uzmysłowiłam sobie, że to już jest poważna nauka, a uzdrawianie ludzi to ogromna odpowiedzialność. Zapamiętałam też dobrze 30-letnią dziewczynę ze stwardnieniem rozsianym, którą mąż (też kursant) przywoził na wózku inwalidzkim. Przy pierwszym zabiegu popłakała się. Ja prawie też. Pan Jerzy uczy jednak kursantów, że należy współczuć, ale trzeba zachować dystans, żeby nie osłabiać własnej energetyki. Trzeba mieć też pokorę. Nie każdemu uda się pomóc. Wiele takich mądrości wyniosłam z tego kursu. W czasie zajęć Pan Strączyński dużo opowiadał nie tylko o medycynie energetycznej, czakrach, ciałach subtelnych, anatomii człowieka, ale również o życiu, o relacjach międzyludzkich. Jestem pewna, że w tych słowach delikatnie „przemycał” nam prawdy życiowe. Chciał, żebyśmy wszystko zrozumieli, oczekiwał potwierdzenia. Zależało mu!
Podczas wszystkich spotkań ćwiczyliśmy na sobie różne techniki. Doznawaliśmy wielu niezwykłych wrażeń. Czuliśmy wyciąganie energii z różnych organów, kolan, uszu, „ciepełko” w nerkach. Można powiedzieć, że się wzajemnie uzdrawialiśmy! Tak naprawdę to trudno to opisać. Mieliśmy podwyższone wibracje i dlatego też wszystko nam się udawało. Byłam zdziwiona, że koleżanka, z którą ćwiczyłam, wszystko czuła. Cały czas byłam trochę senna. Potem dowiedziałam się, że może to być efekt lekkiego przeenergetyzowania, ponieważ energie wręcz „fruwały” po sali.
Cały czas Pan Strączyński dyskretnie nam pomagał i wszystko kontrolował. Spowodował, że mieliśmy lepszą percepcję pozazmysłową. Mogliśmy zobaczyć jego aurę. Co prawda ja zobaczyłam go najpierw w soczystej zieleni, a potem w fiolecie, ale i tak były to niezapomniane wrażenie. Niektórzy widzieli dużo więcej. Czasami nie mogłam się mocniej skupić na zadaniu, łatwo się rozpraszam. Muszę nad tym popracować. Czuję potrzebę zgłębiania tej wiedzy. Teraz pomagam rodzinie i znajomym. Jeszcze cały czas nie mogę w to uwierzyć, gdy pacjenci mówią, że czują moje działania i im pomagam. Cieszę się, że w każdej chwili mogę sobie pomóc sama. To bardzo cenna umiejętność. Dużo pracy i nauki przede mną. Gorąco polecam wszystkim ten kurs!
Małgorzata z Warszawy, 05.12.2007 r.
W trakcie kursów bioterapii jak i na warsztatach doskonalących, integralną częścią moich zajęć jest szereg sesji postrzegania pozazmysłowego. Pomimo tego, że są one prowadzone głównie w kierunku wizualizacji zjawisk energetycznych i postrzegania aury człowieka, jednak tzw. poszerzenie „okna percepcji” może przynieść również otwarcie innych, szalenie ciekawych właściwości i predyspozycji wizyjnych. Tak zdarza się dość często, i tak stało się i w tym przypadku. W trakcie jednej z takich sesji, nastąpiło zjawisko tzw. kontrolowanego astralnego przemieszczenia czasowo – przestrzennego.
Za zgodą mojej kursantki i jednocześnie już koleżanki po fachu przytaczam bardzo ciekawy opis jej wizualizacji, która miała miejsce podczas sesji kontrolowanego postrzegania nadzmysłowego, odbytego za pomocą tzw. „ciała zapasowego”. J.S.
Po kursie w Bielsku bardzo poprawiły mi się wizualizacje w podróżach astralnych. Wcześniej odbywałam je na zasadzie zasilania wyobraźni słowem i opowiadania sobie czegoś. Po kursie w Bielsku okazało się, że teraz już wszystko widzę, a czasami akcja znacznie wyprzedza moją zdolność obserwacji.
I właśnie dzisiejsza wizualizacja:
Jakoś mnie pociągnęło do Ameryki Południowej, mimo, że nie lubię tego klimatu – i wylądowałam na targowisku w kamiennym mieście Majów (wiem, że teraz jest moda na kulturę Majów i na rok 2012 – ale mnie to nigdy nie ciągnęło – i nigdy nie czytałam o Majach, czy o ich kalendarzu).
W pobliżu targowiska była świątynia. Na jej progu stał jakiś mężczyzna i wprowadził mnie do środka i pokazał mi kamienne koło z inskrypcjami – domyśliłam się, że to ten osławiony kalendarz.
Powiedział mi, że to nie całkiem prawda, że ich czas jest odmierzany przez równe cykle koła czasu – i że jeśli ktoś nie zdąży czegoś zrobić teraz, to za pewien okres czasu znajdzie się znów w tym samym punkcie – i będzie mógł zacząć od nowa.
Dla pojedynczego, konkretnego człowieka – czyli dla mnie ich czas idzie wzdłuż wcieleń spiralą w górę i ku środkowi – jakbym krążyła po sferze stożka – cały czas zataczam okręgi – ale po zrobieniu 360 stopni znajduję się ciutkę wyżej – i nie jestem już w tym samym czasie.
Im bliżej środka osi stożka czasu (uwaga! Wszyscy mamy jeden stożek – ale każdy ma swoją spiralną ścieżkę) – tym czas płynie szybciej – będę miała poczucie coraz większego braku czasu – i będzie mi on coraz szybciej uciekał… Aż w końcu dojdę do wariackiej jazdy w środku przy samej osi środka – tak, aż stracę orientację, a czas zacznie płynąć wkoło mnie – znajdę się na czubku w środku osi mojego stożka. Wtedy stanę w miejscu bez czasu, czyli w miejscu wszystkich czasów – bo z każdym z moich czasów będę ciągle w bezpośrednim kontakcie, tak samo, jak ze wszystkimi ludźmi z wszystkich czasów poniżej.
To jednak nie wszystko: siłą tej spirali czasu, która – raz wprawiona w ruch – ciągle się kręci – będę się potem poruszać w górę wzdłuż osi czasu.
Skończyłam wizualizację dużo szybciej, niż inni, bo jestem już wprawiona w powrotach i dość szybko integruję ciało zapasowe z sobą z powrotem – i jak najszybciej zajęłam się robieniem notatek – bo nie chciałam zapomnieć żadnego szczegółu – ale – jak się okazuje niepotrzebnie – bo pamiętam tę wizualizację bardzo dobrze także i teraz, po powrocie do domu.
Bardzo dziękuję za warsztaty, a w szczególności za wykład o naszych ciałach – bo właśnie tego szukam w Pańskich warsztatach – wiedzy o szerszej naturze naszego świata w jego wszystkich wymiarach…
Jeszcze raz ciepło pozdrawiam,
Monika z Bielsko-Białej, 03.12.2007
Ostatnia aktualizacja: 28.03.2025